Ostatnie dni na rynku pokazały ciekawą sytuację, w której dodatkowy czynnik ryzyka w postaci ataku rakietowego na polskie terytorium (realną ocenę tego czynnika odsuwam tu na bok) pozostał bez istotnego wpływu na zachowanie rynków. Mam tu na myśli zarówno rynki w ujęciu globalnym (potencjalny atak na terytorium NATO), jak i lokalnym. Można oczywiście mówić o szeroko pojętym pogorszeniu nastrojów, ale trudno spadki o 1–2 proc. nazwać giełdowa paniką.

W mojej ocenie świadczy to o tym, że skala poprzednich spadków była już na tyle głęboka, że pomimo dość silnych zwyżek obserwowanych w ostatnich tygodniach rynek mógł pozostać stabilny i nie reagować przesadnie na nowy czynnik ryzyka. Świadczy to o mniejszym rozchwianiu krajowego rynku akcji w porównaniu z sytuacją, z jaką mieliśmy do czynienia od końca lutego. I pomijając otoczenie fundamentalne, daje nadzieję, przynajmniej w krótkim terminie, na kontynuację zwyżek na rynku. Biorąc oczywiście pod uwagę sprzyjające otoczenie, a w tym punkcie można już mieć szereg wątpliwości.

Warto mieć z tyłu głowy fakt, że entuzjazm obserwowany w ostatnich dniach na rynkach był powiązany z lepszymi od oczekiwań danymi dotyczącymi inflacji w Stanach Zjednoczonych i idącym za tym możliwym złagodzeniem nastawienia amerykańskiej Rezerwy Federalnej. W mojej ocenie jest to jednak w dalszym ciągu założenie zbyt daleko idące. Co więcej, ostatnie rynkowe ruchy doczekały się już komentarzy z Fedu, które wprost zanegowały założenie o łagodniejszym podejściu do polityki monetarnej. Warto również pamiętać, że na ostatnim posiedzeniu szef Fedu Jerome Powell zapewnił sobie dość dużą elastyczność w działaniu. Co więcej, wskazano, że ostatni odczyt inflacji to zbyt wąski zbiór danych, by mógł wpłynąć na obecny kierunek polityki Fedu.

Ponadto, pozostając na rynku amerykańskim, ostatnie dni przyniosły wątpliwości co do oceny wyników spółek z sektora handlu detalicznego. Po początkowym entuzjazmie inwestorzy zwrócili uwagę na dość prosty fakt – że wyniki sprzedaży tych spółek pozostają silne w ujęciu relatywnym, do rynku, ale przecież są to wyniki w ujęciu nominalnym. Po uwzględnieniu wzrostu cen publikowane wyniki okazały się już nie tak spektakularne, co spowodowało schłodzenie nastrojów na rynkach.

Koniec listopada będzie w mojej ocenie testem siły ostatnich zwyżek. Zwłaszcza że na pierwszy plan poza polityką Fedu ponownie zaczęły przebijać się tematy inflacyjne, związane z ostatnim zachowaniem się krzywej rentowności obligacji i spreadem pomiędzy obligacjami dziesięcio- i dwuletnimi. Nieco pogłębiając ten temat, nastroje mogą być kształtowane również przez wstępne odczyty PMI, które poznamy w nadchodzącym tygodniu. Stwierdzenie, że rynki „mają z czego schodzić”, jest nieco na wyrost, ale pogłębienie realizacji krótkoterminowych zysków pozostaje jednym z możliwych obecnie scenariuszy.