Wprawdzie sam temat nie jest nowy, ale do tej pory greccy i unijni oficjele (w tym z Europejskiego Banku Centralnego) stanowczo taką możliwość odrzucali. Tym samym opublikowany w dzisiejszym niemieckim tygodniku „Die Zeit” artykuł, w którym powołano się na słowa przedstawiciela agencji S&P, którego zdaniem szanse na to, że Grecja zostanie zmuszona do takich działań są jak „jeden do trzech”, a redukcja długu może wynieść nawet połowę, zostały początkowo zignorowane.
Kiedy,jednak później w dzienniku „Die Welt” pojawiła się wypowiedź niemieckiego ministra finansów, Wolfganga Schauble, iż taki krok mógłby być konieczny, chociaż nie na zasadzie przymusu – to na rynku zawrzało. Bo to pierwsze takie słowa ze strony europejskiego oficjela. Schauble przyznał, iż w czerwcu powinien być gotowy raport przygotowany przez Komisję Europejską i Europejski Bank Centralny, który da więcej światła na tematyke greckiego długu. Na to zareagował grecki dług (rentowności 2 i 5-letnich obligacji przekroczyły już poziom 17 proc.), w górę poszły też notowania CDS-ów. Zwłaszcza, że rynek „znalazł” też wypowiedź członka Europejskiego Banku Centralnego, Lorenzo Bini-Smaghi.
W wywiadzie dla włoskiego dziennika biznesowego Il Sore 24 Ore przyznał on, że Grecy podejmując takie działanie doprowadziliby do jeszcze większych kłopotów, które porównał do „katastrofy”. Pesymiści doszukali się też informacji o tym, że portugalskie związki zawodowe szykują na przyszły tydzień falę strajków, a Hiszpanie obawiając się kłopotów z dokapitalizowaniem swoich kas oszczędnościowych „cajas” szukają wsparcia u Chińczyków (którzy jednak zadeklarowali wstępną pomoc w tym zakresie). Przytaczano też ryzyko związane z zaplanowanymi na niedzielę wyborami do parlamentu w Finlandii, gdzie spore poparcie w sondażach (48%) mają eurosceptycy. Mogliby oni zablokować unijną pomoc dla Portugalii (Finlandia jest jedynym krajem w strefie euro, gdzie taką decyzję musi przyjąć parlament). W efekcie notowania euro poszły około południa mocno w dół – kurs EUR/USD spadł do 1,4362. Pogorszył się też klimat na złotym.
W kolejnych godzinach było już jednak lepiej. Słabsze dane o cotygodniowym bezrobociu w USA (wzrosło ono do 412 tys.) wpłynęły na osłabienie się dolara, do czego przyczyniły się też dane o mniejszej od szacowanej dynamice wzrostu inflacji producenckiej. W marcu wyniosła ona 0,7 proc. m/m i 5,8 proc. r/r, chociaż w ujęciu bazowym odczyt był „ciut” wyższy od prognoz, czyli 0,3 proc. m/m i 1,9 proc. r/r. Z kolei źródła niemieckie starały się złagodzić wcześniejsze słowa swojego ministra finansów, twierdząc, że dotychczasowe stanowisko, iż nie należy restrukturyzować greckiego długu, pozostało niezmienne. Z kolei źródła unijne stwierdziły, że ewentualnie „nie” ze strony Finlandii dla portugalskiego „bailoutu” nie zablokowałoby tej procedury. W efekcie po południu notowania EUR/USD wróciły w okolice 1,4470 wymazując wcześniejszy spadek.
To pomogło też złotemu, chociaż w kwestii naszej waluty warto jeszcze zwrócić uwagę na dwie kwestie. Pierwsza to słowa prezesa NBP Marka Belki, który stwierdził, że RPP nie podejmuje decyzji w oparciu o dane z poprzedniego miesiąca i nie stara się za wszelką cenę utrzymać inflacji w ryzach. Dodał, że obawy przed efektami drugiej rundy zmalały, a bank centralny nie zamierza wpływać na złotego poprzez ruchy na stopach procentowych.