William Dudley to nie byle kto, tylko zastępca szefa FED – Bena Bernanke. Jeżeli przyznał on w czwartek, iż dotychczasowa polityka FED nie doprowadziła do wyraźniejszej poprawy w gospodarce, to między wierszami można doczytać, iż była ona mało efektywna.
I tu rodzi się poważne zagrożenie dla rynków. Bo, jeżeli FED przeznacza setki miliardów dolarów na wykup obligacji (program QE2), utrzymuje stopy procentowe na niskim poziomie i to nie daje zbytnich efektów, to oznacza, że mamy do czynienia z problemem strukturalnym – tak jak w Japonii na przestrzeni ostatnich 20 lat.
W środę inwestorzy dowiedzieli się z zapisków z kwietniowego posiedzenia FED, że jego członkowie sporo czasu poświęcili dyskusji nt. strategii wyjścia z obecnej ultra-liberalnej polityki. Uznano, iż wpierw bank centralny powinien zrezygnować z rolowania obecnego portfela (ponad 2,7 bln USD), potem podnieść stopy, a na końcu rozważyć powolną sprzedaż posiadanych aktywów (są one przecież niemałe).
Natychmiast stwierdzono, iż fakt prowadzenia takiej dyskusji nie oznaczał, że FED chciałby szybszego zaostrzenia polityki. Teoretycznie można by kupić ten blef, iż dyskusja była czysto akademicka i niejako przy okazji podjęcia decyzji o zakończeniu programu QE2, ale czy aby na pewno? Inwestorzy na początku ucieszyli się z tej publikacji i uznali, że to sugestia, że FED nie podwyższy w tym roku stóp procentowych. Ale czy to dobry powód do radości? W zapiskach można było też znaleźć sformułowanie, iż powrót do dyskusji o QE3 jest możliwy w przypadku poważnego pogorszenia się sytuacji gospodarczej. Jednak, czy aby na pewno? A nawet, jeżeli tak, to czy QE3 pomoże rynkom, skoro efekty QE2 zaczynają być wątpliwe? To będzie temat do przemyśleń dla inwestorów, a dla spekulantów szansa do zarobku – długie pozycje na dolarze i krótkie na surowcach mogą być ciekawą propozycją do rozważenia na najbliższe tygodnie.
Oczywiście nie należy zapominać o sytuacji w Eurolandzie. Hiszpańscy socjaliści Jose Zapatero najpewniej przegrają niedzielne wybory lokalne (22.05), ale wydaje się wątpliwe, aby skłoniło to premiera do wstrzymywania części niepopularnych społecznie, ale koniecznych posunięć (tak jak to deklarował w kampanii wyborczej). Temat Hiszpanii nie będzie, zatem długo na tapecie. Ale Grecji owszem.