Europejscy ministrowie finansów wykonali wolę swoich politycznych włodarzy – mimo wyrażanych wcześniej wątpliwości, które były powodem dość długich dyskusji, zdecydowano po raz kolejny wlać do dziurawego greckiego kotła dziesiątki miliardów euro – konkretnie 130 mld EUR, czyli tyle, ile wcześniej zakładano. Postawiono przy tym warunki – greckie finanse będą na bieżąco monitorowane przez ekspertów Troiki (to nic nowego, bo tak było dotychczas), a Grecja będzie zmuszona do otwarcia specjalnego konta, na którym będzie musiała utrzymywać środki równe przynajmniej trzy miesięcznym płatnościom z tytułu obsługi długu (do czasu, kiedy nie przeprowadzi stosownych zmian w konstytucji zakładających, że wydatki budżetowe będą w pierwszej kolejności szły na obsługę zadłużenia) – to nieco łagodniejsza wersja względem wcześniejszych projektów. Udało się zapełnić lukę o której wspominałem we wczorajszym komentarzu (http://bossafx.pl/popup.jsp?layout=fx_popup&page=ap&news_id=28840&news_cat_id=3031) – chodzi o różnicę pomiędzy szacowaną przez ekspertów Troiki (MFW/KE/ECB) relacją długu do PKB w 2020 r. przy założeniu implementacji wszystkich reform (129 proc. wobec 120 proc. założonych podczas jesiennego szczytu UE na którym zgodzono się, że kolejna pomoc dla Grecji będzie konieczna). Oficjalnie program zakłada zejście z w/w relacją do 120,5 proc. w 2020 r. Udało się tego dokonać przez obniżenie oprocentowania starej pożyczki, ale przede wszystkim przez zwiększenie kwoty umorzenia prywatnego długu – zamiast wcześniejszego cięcia 50 proc. nominału, co dawało 70 proc. wartości bieżącej, zgodzono się na 53,5 proc. nominału, co daje 73-74 proc. wartości bieżącej. Jednocześnie Grecy zapowiedzieli przeprowadzenie przez parlament ustawy, która faktycznie zmienia całą operację z „dobrowolnej" w „przymusową". Tyle, że to precedens, który może otwierać drogę do batalii prawnych części wierzycieli z greckim rządem, ale i też zwiększać ryzyko związane z inwestowaniem w dług innych peryferyjnych krajów strefy euro mających problemy z publicznymi finansami. Zwłaszcza, że ECB ma być wyłączony z ustawy CAC i wymieni swoje papiery na nowe po nominale, czyli bez straty – to zostało wczoraj oficjalnie potwierdzone, a szacowany zysk z tej operacji, rzędu 12 mld EUR ma być dodatkowym wsparciem greckiego bailoutu.
Gdzie są, zatem główne haczyki całego projektu?
Po pierwsze: Założenia pomocy dla Grecji są oparte o założenie, iż tamtejsza gospodarka zacznie wychodzić na prostą – po blisko 7 proc. spadku PKB w 2011 r., w tym roku gospodarka ma się skurczyć „zaledwie" o 4,3 proc., w przyszłym dynamika ma już oscylować koło zera, a w latach 2014 i 2015 wzrost ma wynieść odpowiednio 2,3 proc. i 2,9 proc. Szybko może się okazać, że są to dane wyssane z palca, gdyż nie widać żadnych pomysłów na ożywienie gospodarki. Samo cięcie minimalnej płacy to za mało, przydałby się raczej długofalowy projekt w postaci swoistego planu Marshalla (kiedyś wspominali o tym sami Niemcy, ale czy temat będzie podjęty?). Inaczej Grecja nadal pozostanie „studnią bez dna" i kolejne pakiety pomocowe nic nie zmienią
Po drugie: Grecy wprawdzie zobowiązali się do przeprowadzenia reform, ale mogą one nimi pozostać tylko na papierze. Istnieje realna groźba paraliżu kraju przez kolejne fale strajków, ale przede wszystkim determinacja samych polityków stoi pod znakiem zapytania. Ostatnie sondaże pokazały spadek poparcia dla Nowej Demokracji, po tym jak jej lider zgodził się na cięcia i podpisał „reformatorską lojalkę". W efekcie po kwietniowych wyborach ND będzie zmuszona do budowy koalicji z lewicą, która jak na razie pozostaje w wyraźnej opozycji do dotychczasowych działań rządu Papademosa. Grecka prasa nie wyklucza jednak, iż mająca duże poparcie Demokratyczna Lewica (DIMAR) mogłaby zgodzić się na reformy, ale czy w obecnym kształcie? Niewiadomo. Wiele będzie zależeć od stanowiska jej lidera Fotisa Kouvelisa. Niemniej, tego się raczej nie dowiemy przed kwietniowymi wyborami
Po trzecie: Jest duże prawdopodobieństwo, że grecki program prywatyzacji jest mocno przestrzelony, o czym 2 tygodnie temu wspominali sami Grecy. Zamiast szacowanych 46 mld EUR przychodów, może być zaledwie 10 mld EUR. Zdaniem ekspertów Troiki to może sprawić, że relacja długu do PKB wyniesie w 2020 r. aż 148 proc. Zresztą z przesłanego wczoraj europejskim ministrom raportu Troiki wynika, że bez reform i prywatyzacji, wspomniana relacja będzie wynosić za 8 lat znów 160 proc., a Grecy będą potrzebować kolejnych „bailoutów". Zresztą nawet w optymistycznej wersji nie wspomina się o tym, że Ateny będą mogły wrócić na rynek finansowy przed 2020 r.
W efekcie reakcja rynków na greckie wieści jest ograniczona i widać większą pokusę do realizacji zysków, chociaż część inwestorów zdaje sobie sprawę z tego, iż „czasowe" wyeliminowanie tematu Grecji , może sprawić, że uwaga skupi się na wciąż dobrych danych makroekonomicznych i oczekiwaniu na wyniki zaplanowanego na 29 lutego, przetargu długoterminowych pożyczek ECB dla banków (LTRO). Tym samym kluczowe w najbliższym czasie mogą okazać się jutrzejsze wstępne dane PMI za luty z Chin i strefy euro.