Trzeciej rundy taniego finansowania dla europejskich banków (LTRO 3) najprawdopodobniej nie będzie –  przeciwna temu „jastrzębia" frakcja w Europejskim Banku Centralnym skupiona wokół Niemca, Jensa Weidmanna  tym razem zyska zrozumienie większości członków ECB – zresztą z tym zgadza się też sam Mario Draghi. Od idei wdrożenia QE3 zdaje się też odchodzić amerykański FED. Wprawdzie Ben Bernanke ostatnio powtórzył swoje ostrożne opinie na temat gospodarki, ale dodał, iż wyższe ceny benzyny mogą przejściowo wpłynąć na inflację. W takiej sytuacji szef FED będzie chciał dodatkowo uniknąć konfrontacji z Republikanami, którzy być może przejmą władzę w Białym Domu po listopadowych wyborach prezydenckich. O konieczności zwiększania skali zakupu aktywów mniej mówią też przedstawiciele Banku Anglii. Inwestorzy, którzy po cichu liczyli na to, że tani „pusty" pieniądz będzie dłużej wywierał pozytywny wpływ na rynki finansowe, mogą się przeliczyć.

Tymczasem na horyzoncie pojawia się szereg potencjalnych zagrożeń. Wprawdzie inspektorzy Troiki wydali w minionym tygodniu pozytywną opinię o portugalskich finansach spychając temat ewentualnej dyskusji o drugim bailoucie na drugą połowę roku, ale o wiele większym zagrożeniem (ze względu na skalę problemu) może być Hiszpania. Tym samym zastanawia nadmierny optymizm zagranicznych inwestorów na tamtejszym rynku długu – w ostatnich dniach rentowności 10-letnich obligacji spadły poniżej 5,0 proc. Zwłaszcza, że w poniedziałek rząd Mariano Rajoya podał, że deficyt budżetowy w relacji do PKB sięgnął w ubiegłym roku 8,5 proc. (to więcej, niż zakładał poprzedni premier Jose Zapatero – 6,0 proc. – a także nowy rząd we wstępnych założeniach – 8,2 proc.). To sprawia, że założony na ten rok spadek deficytu do 4,4 proc. PKB jest czystą fikcją. Alternatywą jest jedynie doprowadzenie kraju do głębokiej recesji – Hiszpania już tnie wydatki, a gospodarka w tym roku może skurczyć się o 1,7 proc. W efekcie hiszpański premier próbuje teraz zabiegać o większą wyrozumiałość europejskich polityków, ale ci są podzieleni. Bo co będzie wart nowy pakt fiskalny i zaakceptowane wcześniej ustalenia tzw. sześciopaku, jeżeli znów będzie się stwarzać wyjątki? Całą sytuację zaczyna też komplikować drożejąca ropa, która może stać się przysłowiowym „gwoździem do trumny" dla peryferiów Eurolandu, które teraz wdrażają drakońskie oszczędności kosztem silnego spowolnienia gospodarek?

Nie wiadomo też, jak potoczą się losy oficjalnie podpisanego przez unijnych przywódców nowego paktu fiskalnego. W najbliższych tygodniach irlandzki premier najpewniej oficjalnie ogłosi termin referendum, które zostanie przeprowadzone na przełomie maja i czerwca. Ryzyko jego odrzucenia przez Irlandczyków będzie duże. O wiele większy problem może stwarzać jednak Francja, jeżeli po wygranych wyborach w maju, nowy prezydent Francois Hollande zacznie rzeczywiście tak jak zapowiada, majstrować przy pakcie fiskalnym. Europa może zacząć zawracać z drogi reform, zwłaszcza, że Angela Merkel nie będzie miała ochoty odgrywać roli samotnego rycerza – skupi się na zaplanowanych na jesień 2013 r. wyborach parlamentarnych i sprzątaniem na własnym politycznym podwórku. Zwłaszcza, że problemy może nadal stwarzać Grecja i to nie tylko w kontekście zaplanowanych na kwiecień wyborów parlamentarnych. Cały czas nie wiadomo przecież jak potoczy się zaplanowana na najbliższe tygodnie operacja umorzenia ponad 100 mld EUR długu.

Tekst jest fragmentem tygodniowego raportu DM BOŚ z rynków zagranicznych.

Marek Rogalski – główny analityk walutowy DM BOŚ