Najczęstszy argument przemawiający za zwyżkami to rosnące zyski spółek, które usprawiedliwiają nowe wyceny. Z drugiej strony można dostrzec sygnały ostrzegawcze. Mniej więcej od połowy bieżącego roku widać, że dynamika i kierunek wskazań PMI, czy to wyłącznie usługowych, czy zagregowanych dla całej amerykańskiej gospodarki, nie idą w parze ze wskazaniami amerykańskich indeksów. Co ważne, widać to nie tylko, gdy porównamy główne indeksy zawierające spółki ciągnące obecną hossę, czyli popularne „FANGi", ale również indeksy grupujące małe i średnie spółki, np. Russell midcap. Te rozwierające się nożyce pokazują, że ktoś się myli, a nadchodzące kwartały na pewno dadzą odpowiedź na to pytanie.
Czy hossa na GPW będzie kontynuowana? Rok 2017 był niezwykle udany dla polskiej giełdy, w szczególności gdy spojrzeć z punktu widzenia inwestora zagranicznego, który swój wynik mierzy np. w amerykańskim dolarze. W takim ujęciu tegoroczne wyniki są na poziomach przekraczających 40 proc. Niestety, te wyniki się zmniejszają, gdy zerkamy na indeksy grupujące coraz mniejsze spółki. Dla przykładu – tegoroczna stopa zwrotu dla indeksu małych spółek jest ledwo powyżej zera. Na szczęście końcówka roku pokazuje, że pojawił się popyt na relatywnie niżej wyceniane „maluchy". Wiadomo, że jest to segment, po który sięgają raczej krajowi inwestorzy. Pozostaje tylko pytanie, czy ten popyt będzie równie konsekwentny, gdy nastrój na głównych rynkach ulegnie pogorszeniu. Warto również zauważyć, że w wyniku popularności pasywnego inwestowania w górę ciągnięte są spółki, które wchodzą w skład głównych koszyków indeksowych. Pytanie, kto mógłby stać za wzmożonym popytem na małe polskie spółki, jeżeli napływów do funduszy akcyjnych nie widać, a i żaden ETF nie grupuje tego sektora polskiej giełdy.
Czy inflacja się w końcu pojawi? O inflacji i zagrożeniu, jakie może przynieść niespotykana skala dodruku pieniędzy, dyskutuje się od dawna. W rzeczywistości inflacja pojawia się bardzo nieśmiało, a brak jej wyraźnego powrotu stanowi zagadkę również dla przedstawicieli głównych banków centralnych. Z perspektywy czasu można ocenić, że dodatkowe pieniądze nie trafiły bezpośrednio do gospodarki, lecz posłużyły czyszczeniu bankowych bilansów z zagrożonych obligacji. W konsekwencji uzyskane środki nie poszły na akcję kredytową, lecz na rynek obligacji skarbowych, korporacyjnych czy – jak w przypadku Japonii – także na rynek akcji.