Gdy po miesiącach dywergencji rynek walutowy wreszcie przełamał się i podążył w kierunku wskazywanym przez rentowność obligacji, skala ruchu wywołała panikę. W ciągu nieco ponad dwóch tygodni EUR/USD wymazał z nawiązką całe tegoroczne zwyżki, a waluty wschodzące zareagowały na to jeszcze silniej. O ile u nas jest to zjawisko raczej pozytywne (wsparcie dla zbyt niskiej inflacji), załamanie na tureckiej lirze czy rublu (mające oczywiście także inne źródła) grozi destabilizacją tych gospodarek. Pierwszym pacjentem w stanie krytycznym stała się najbardziej jak zwykle krucha Argentyna, a te same media, które jeszcze niedawno zachwycały się prezydentem Mauricio Macrim, w tej chwili prześcigają się w krytyce jego „nieodpowiedzialnej" polityki, u której podstaw rzeczywiście leżało założenie, że amerykańska waluta rozpoczyna długi okres deprecjacji.
Ofiarami umocnienia stał się jednak cały rynek długu EM, bo gdy waluty tych gospodarek zaczynają zniżkować, nagle się okazuje, że spread między dostarczanymi przez nie rentownościami a nowymi wycenami amerykańskich obligacji przestaje wyglądać atrakcyjnie. Jest to jeden z powodów, dla których trudno uwierzyć w scenariusz czterech kolejnych podwyżek stóp procentowych w USA w przyszłym roku – coraz wyraźniej widać jak wielkie nierównowagi mógłby wywołać.
I chociaż w całym tym otoczeniu akcje europejskie zachowywały się najlepiej, a spółki niemieckie (główni beneficjenci słabego euro) zostawiły w tyle resztę świata, wydaje się, że EBC jest instytucją, która ma największe szanse ustabilizować sytuację. Powstrzymanie bezustannej aprecjacji wspólnej waluty jest idealną okazją, by podczas czerwcowego posiedzenia wreszcie ogłosić termin zakończenia QE i nieco stłumić obawy o postępujący decoupling. Oczywiście bardzo ważne będzie także, żeby podczas komunikowania czerwcowej podwyżki (wciąż raczej pewnej) FOMC zastosowało retorykę sugerującą, że zacieśnienie we wrześniu nie jest jeszcze przesądzone (obecnie rynek wycenia szansę na nie na 71,5 proc.).
W tym trudnym otoczeniu polski rynek długu zmaga się ze swoim wewnętrznym problemem, tzn. niewypłacalnością GetBacku, która jest dla niego największym szokiem od czasów PBG. Ale mimo iż temat jest niesamowicie nośny medialnie, na razie nie widać, by znacząco wpływał na emisje innych spółek. Powodem może być to, że po hossie obligacji skarbowych (wciąż dość delikatnie dotkniętych sytuacją na świecie) naprawdę trudno znaleźć dziś inwestycję oferującą lepszą relację zysku do ryzyka niż fundusze krajowych obligacji korporacyjnych.