W środę Fed podniesie stopy procentowe. Już po raz dziewiąty w tym, rozpoczętym dokładnie przed trzema laty, cyklu podwyżek. Stopa funduszy federalnych wzrośnie do 2,25–2,50 proc. Pytanie co dalej? Wydaje się, że grudniowe posiedzenie da początek istotnej zmianie retoryki Fedu. Poniekąd już widocznej w wystąpieniach Powella. Zważywszy, że od przyszłego roku konferencje prasowe będą odbywać się po każdym posiedzeniu, więc przyszła ścieżka zmian stóp procentowych powinna być mocno uzależniona od napływających danych. A tu coraz trudniej będzie o zdecydowanie pozytywne niespodzianki. Dlatego w miarę upływu czasu oczekiwania na kolejne podwyżki będą zamieniać się w prognozowane w dalszej przyszłości obniżki. To przede wszystkim uderzy w dolara, ale też powinno pomóc Wall Street.
Giełda w Szanghaju od początku roku straciła ponad 21 proc., testując w październiku najniższe poziomy od końca 2014 roku. Nic dziwnego. Chińska gospodarka zwalnia. Wojna handlowa z USA też dokłada swoje. Aktywna polityka gospodarcza prowadzona przez chińskie władze każe oczekiwać, że w 2019 roku podjęte zostaną kolejne działania stymulujące wzrost gospodarczy. To może dać impuls do wzrostów na giełdach.
Koniunktura w Europie wyhamowuje z każdym miesiącem. Dokładnie to obrazują chociażby ostatnie indeksy PMI. Europa tymczasem, zamiast iść drogą reform, wikła się w politykę. Kwestia brexitu dalej pozostaje nierozstrzygnięta, włoski rząd jest w sporze z Brukselą, a we Francji trwa protest „żółtych kamizelek". W 2019 roku polityki może być jeszcze więcej (wybory do europarlamentu). To źle wróży gospodarce. Jeżeli jednak założymy, że to odsuwa wizję podwyżek stóp przez EBC zdecydowanie poza 2019 rok, to dla giełd już nie musi to być taka zła informacja.
Oddalająca się wizja podwyżek stóp w USA i Eurolandzie, wyraźne osłabienie dolara, a także Chiny stymulujące wzrost gospodarczy, to potencjalna dobra wiadomość dla giełd. Przede wszystkim dla rynków emerging markets.
To jedna strona medalu. Ta bardziej pozytywna. Alternatywny scenariusz jest taki, że wzrost gospodarczy budowany przez lata na kroplówce taniego pieniądza z banków centralnych, wobec braku dopływu świeżego pieniądza, po prostu się załamie. A stąd już tylko krok do globalnego kryzysu.