Tym razem bezpośrednim – czy też medialnym – argumentem za silnymi spadkami jest ryzyko związane z konsekwencjami koronawirusa. Wydaje mi się, że reakcja rynku spełnia definicję czarnego łabędzia, czyli zdarzenia niespodziewanego o dużym ładunku emocji. Z drugiej strony wieloletni wzrost amerykańskich indeksów akcji wywindował wyceny spółek do relatywnie wysokich poziomów, więc część uczestników rynku twierdzi, że czas na dystrybucję. Warto jednak dodać, że zbliżone obawy występowały w grudniu 2018 r., po którym nastąpił na amerykańskim rynku kapitałowym rok byka. Jedna z interpretacji mówi, że spadki z grudnia 2018 r. miały zachęcić amerykańskie władze monetarne do zmiany polityki, która zmaterializowała się i była silnym argumentem za zwyżkami. Warto dodać, że teraz bardzo dynamiczne cofnięcie amerykańskich indeksów było równie silnym argumentem za tym, aby Fed niespodziewanie obniżył stopę referencyjną o 50 pkt baz. Z jednej strony można powiedzieć, że tzw. opcja Trump-put zadziałała i spowodowała reakcję władz monetarnych. Z drugiej strony niewykluczone, że część inwestorów instytucjonalnych, posiadając duże długie pozycje, została złapana przez spadki w pułapkę i poprosiła Fed o wsparcie.
Nie przesądzając o przyczynach, warto podkreślić gwałtowną ucieczkę do bezpieczeństwa, co obrazuje spadek rentowności amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych poniżej 0,7 proc. z blisko 1,7 proc. miesiąc temu czy 1,9 proc. na koniec 2019 r. W scenariusz poszukiwania bezpiecznych przystani wpisuje się też wzrost cen złota. Jednakże to, co jest dla mnie zastanawiające, to gwałtowna słabość indeksu USD, czyli DXY.
Być może jedną z ostatnich nadziei dla części inwestorów jest testowanie lokalnego szczytu na EUR/USD z możliwością przełamania blisko dwuletniego trendu spadkowego, co poprawiałoby nastawienie do europejskich aktywów. Ponadto słabość USD co do zasady zdaje się amortyzować słabość indeksu rynków wschodzących.
Na koniec wrócę do sprawy polskiej. Na indeksie WIG mamy aktualnie bessę po bessie i wyceny według wskaźnika P/BV zbliżone do minimum z 2009 r. Pojawia się więc klasyczne pytanie: czy po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój? Na razie to mocno się ściemnia.