Wzrost gospodarczy miał być kontynuowany, ceny akcji w USA nie były wygórowane, a inwestorzy ochoczo próbowali nowych tematów z modnymi jeszcze wówczas krajami BRIC na czele. Owszem, na horyzoncie widać już było rysy na tym pozytywnym scenariuszu. Amerykańska krzywa rentowności wysyłała niepokojące sygnały, a hossa na rynku nieruchomości, przynajmniej w USA, de facto już się skończyła. Niewielu wówczas to jednak interesowało. Akcje dawały zarobić i warto je było posiadać niemalże w każdej ilości.
Jak dobrze wiemy, nie skończyło się to najlepiej. Po trudnym 2008 r. o akcjach niemalże nikt nie chciał już słyszeć. Do tego krajobraz gospo-darczy wyglądał fatalnie. Retoryka szybkiego tempa globalnego wzrostu zastąpiona została tzw. sekularną stagnacją, czyli latami powolnego wzrostu notorycznie przerywanego różnymi kryzysami. I to właśnie w tym okresie ceny akcji zachowywały się nadzwyczajnie dobrze. Hossa miała naturę globalną, choć nie wszystkie rynki i regiony obdarowywała tak hojnymi zwyżkami, jak akcje amerykańskie, a w szczególności sektor technologiczny.
Tak to jednak już jest, że każda hossa ma swoich liderów. Przed 2007 r. liderem były rynki wschodzące, czyli między innymi nasz rodzimy ry-nek. Po 2009 r. palmę pierwszeństwa po dekadzie przerwy przejęła Wall Street. Z początkiem tego roku wydawało się, że długa technologiczna hossa dobiegła końca w wyniku zderzenia z wirusem. Tak się jednak nie stało. Owszem, z kronikarskiego punktu widzenia trzeba odnotować, że definicyjna bessa w postaci spadku od szczytu o ponad 20 proc. się pojawiła. Niezwykle szybko się jednak skończyła i już miesiąc temu indeks Nasdaq poprawiał swoje historyczne maksima. Rynek wspinał się po „ścianie strachu", czyli wiele osób z niedowierzaniem obserwowało galopu-jące ceny akcji mimo wszelkich gospodarczo-epidemicznych przeciwności.
Można powiedzieć, że to kolejna odsłona tej samej znienawidzonej hossy, która po 2009 r. zawitała na świecie i konsekwentnie irytuje osoby od lat wskazujące na nieuchronność „krachu". Takie podejście nie generuje jednak inwestycyjnych zysków, gdyż te zgarniają optymiści oraz reali-ści i zapewne to się nie zmieni.
Jaki z tego morał? Otóż gdy przyszłość wydaje się świetlana, rzeczywistość może okazać się wyraźnie gorsza, ale z drugiej strony wiele czarnych scenariuszy się nie realizuje. Inwestowanie niezmiennie polega natomiast na szukaniu odpowiedniej relacji zysku do ryzyka i jego świadomym podejmowaniu.