Wnioskując po notowaniach funta i sytuacji na rynku opcji walutowych, inwestorzy właściwie zupełnie nie liczyli się z takim ryzykiem. Wszystko zmieniło się w ostatnim tygodniu.
Napięcie na linii Londyn–Bruksela znów sięgnęło zenitu. Funt runął, a jego załamanie jest jednym z najsilniejszych od brexitowego referendum z 2016 r. A przecież okresów turbulencji w notowaniach brytyjskiej waluty nie brakowało. Funt tydzień temu kosztował 5 zł, dziś o 20 gr mniej.
Co wywołało aż tak silną reakcję? Rząd Borisa Johnsona przedstawił projekt ustawy o rynku wewnętrznym. Jej zapisy stoją w sprzeczności z umową rozwodową z UE, byłyby również pogwałceniem prawa międzynarodowego. Punktem zapalnym jest – jakżeby inaczej – pomoc publiczna. Po pierwsze, dopuszczone środki wsparcia przedsiębiorstw wykluczają funkcjonowanie strefy wolnocłowej. Po drugie, jawnie łamią najważniejsze punkty ubiegłorocznego porozumienia. Propozycje są tak radykalne, że zapewne nie uzyskałyby poparcia w Izbie Lordów.
Ruch Johnsona można postrzegać w kategoriach negocjacyjnej zagrywki. Wywołania chaosu i kryzysu w celu wymuszenia ustępstw. Taka strategia wcześniej przynosiła skutek. Tym razem premier Wielkiej Brytanii posunął się za daleko. Wiceszef Komisji Europejskiej Marosz Szefczovicz zażądał niezwłocznego wycofania kontrowersyjnych propozycji i ustalił nieprzekraczalny termin na koniec miesiąca. Głosy oburzenia napływają także ze Stanów Zjednoczonych. Spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi ostrzega, że tak postępujący rząd może zapomnieć o umowie o wolnym handlu z USA.
Nieudany gambit Johnsona nie przekreśla porozumienia, w końcu rozmowy zostaną wznowione już w poniedziałek. Jest sporo czasu na zejście z kolizyjnego kursu, a niejednokrotnie katastrofy unikano „za pięć dwunasta".