Wprawdzie amerykański prezydent zdążył po weekendzie powrócić do Białego Domu, ale niezależnie od dalszego przebiegu choroby sam fakt jego zakażenia jest poważnym ciosem dla jego kampanii, szczególnie że kwarantannę będzie musiało przejść też wielu jego najbliższych współpracowników. Podobno nadzieja umiera ostatnia, ale po przegranej w ubiegłotygodniowej debacie koronawirus może okazać się gwoździem do trumny w staraniach Trumpa o reelekcję. Ostatnie sondaże wskazują na dwucyfrową przewagę Joe Bidena, która niedługo stanie się właściwie niemożliwa do zniwelowania. Taki wynik wyborów zakładaliśmy od dłuższego czasu, natomiast teraz przychodzi pora, by zacząć brać pod uwagę scenariusz, który nie był dla nas bazowym – objęcie pełnej władzy przez demokratów. Analitycy, którzy jeszcze niedawno grali na zachowanie status quo i zwycięstwo Trumpa na ostatniej prostej kampanii (wraz z utrzymaniem Senatu przez republikanów), a „błękitną falę" uważali za najgorsze z rozwiązań wyborczych, obecnie zaczęli prześcigać się w bagatelizowaniu jej skutków i pokazywaniu, w jaki sposób spadek zysków przedsiębiorstw (efekt podwyżek podatków) zostanie zrównoważony przez kolejny rekordowy stymulus fiskalny. Wall Street wydaje się w ostatnich dniach widzieć dwa rozwiązania rozmów o nowym programie – porozumienie przed 3 listopada w sprawie wydatków na poziomie co najmniej 1,6 bln USD (najwyższy poziom dotychczas akceptowalny dla republikanów) lub przekraczający 2,2 bln USD pakiet za kilka tygodni. W takim myśleniu kryje się dość naiwne przekonanie, że pełne zwycięstwo w wyborach nie zachęci bardziej radykalnej frakcji demokratów, by narzędzi do redukcji wielobilionowego deficytu nie poszukać w kieszeniach korporacji i bogatszych obywateli, a ewentualne uzyskanie przez nich większości w Senacie nie uwidoczni podziałów wewnątrz partii. Aktualne sondaże sugerują podział mandatów w wyższej izbie w proporcji 51/49, a działania administracji Billa Clintona sprzed 17 lat mogą służyć jako przestroga w kwestii różnicy między obietnicami wyborczymi a rzeczywistymi działaniami po objęciu władzy. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy rynek może odrobić lekcję z historii, a także zauważyć fakt, że finalnie to nie wzrost gospodarczy, ale dynamika zysków spółek determinuje zachowanie S&P 500. Reforma podatkowa Trumpa miała zdecydowanie wyraźniejszy wpływ na indeksy niż PKB i nie ma żadnego powodu, by twierdzić, że nie zobaczymy odwrócenia tego efektu w kolejnych latach, gdyby doszło do jej wycofania. Niemal wszystkie pozytywne z perspektywy inwestycyjnej skutki zmiany lokatora Białego Domu mogą być bardziej widoczne na rynkach globalnych niż w Nowym Jorku.