Początek tygodnia przyniósł jednak przecenę, której najważniejszą przyczyną były doniesienia Reutersa, że władze Indii rozważają całkowity zakaz posiadania i handlu kryptowalutami po sześciomiesięcznym okresie przejściowym, w którym obywatele mieliby czas, by upłynnić swoje aktywa.
Nie jest to pierwszy etap walki rządu w Delhi z entuzjastami kryptowalut, już w 2018 r. bank centralny zakazał bankom zakładania rachunków firmom operującym na tym rynku, co zresztą skończyło się jego porażką w Sądzie Najwyższym. Nawet teraz różni ministrowie formułują sprzeczne opinie co do dalszych działań, a zgodni są jedynie co do tego, że z jednej strony chcieliby, żeby Hindusi nie posiadali kryptowalut, ale zarazem widzą w swoim kraju potencjalnego lidera rozwoju fintechów i technologii blockchain. Strategia „mieć ciastko i zjeść ciastko" wydaje się jednak trudna do realizacji, nawet gdyby urzeczywistniły się karkołomne pomysły utworzenia specjalnej strefy, gdzie obrót miałby być legalny. Nie jest także jasne, w jaki sposób indyjskie władze zamierzają egzekwować nowe restrykcje, do których obejścia prawdopodobnie wystarczyłoby posiadanie VPN.
Turbulentna historia rupii, której nikt nie zalicza do najważniejszych globalnych walut pomimo roli Indii w światowej gospodarce, jest podstawową przyczyną, dla której Hindusi są przyzwyczajeni do lokowania środków w alternatywnych nośnikach wartości, głównie w dolarze czy metalach szlachetnych, a obecnie są bardziej skłonni niż większość innych narodów do zakupów bitcoina. Dość na razie nieudolne próby zatrzymania tego procesu nie mają potencjału, żeby przerodzić się w więcej niż chwilowy temat, ale wskazują kierunek, w którym będą podążały rządy gospodarek „bardzo wschodzących", obawiające się utraty kontroli nad swoimi systemami finansowymi i marginalizacji walut lokalnych. Symboliczny wzrost kapitalizacji rynku krypto powyżej biliona dolarów może być widziany jako przejście w kolejną fazę rozwoju, w której to nie kwestie technologiczne, tylko otoczenie regulacyjne stanie się głównym czynnikiem ryzyka. Najważniejsza jest tu oczywiście polityka władz USA, które udzielając PayPalowi „bitlicense", wywołały ostatnią falę hossy. Pytanie, czy amerykańscy regulatorzy, widząc tę konsekwencję, równie łatwo pozwolą na wejście na ten rynek kolejnym spółkom czekającym w kolejce, przede wszystkim Visie i Mastercardowi, ale też chociażby BNY Mellon. Jeżeli tak, można spodziewać się fali zakupów korporacyjnych w rodzaju tych podjętych przez Teslę, ale trudno uwierzyć, że Rezerwa Federalna i rząd USA nie będą widziały problemu w tego rodzaju podważeniu roli dolara.