Cena baryłki ropy WTI przekroczyła w tym tygodniu poziom 80 USD, co oznacza, że od końca października ubiegłego roku czarne złoto podrożało o ponad 120 proc. Co ciekawe, ropa jest aktualnie na dobrej drodze do tego, by pod względem tegorocznej stopy zwrotu zdystansować miedź najsilniej od 2002 r.
Tymczasem cena surowca wywołuje coraz większy niepokój w Białym Domu. Ostatnie doniesienia prasowe wskazują, że Departament Energii USA rozważa nawet wykorzystanie strategicznych rezerw ropy i nie wyklucza zakazu jej eksportu.
Rynek podchodzi jednak do tego pomysłu sceptycznie, sugerując, że uwolnienie rezerw wywoła najprawdopodobniej efekt krótkotrwały, a w dłuższym horyzoncie może działać zniechęcająco dla producentów łupkowych, którzy realizują mozolnie proces odbudowy infrastruktury. Obecnie liczba aktywnych odwiertów łupkowych znajduje się w okolicach 430 – to niemal o 40 proc. mniej niż przed wybuchem pandemii koronawirusa. Zakładając, że tempo przyrostu nowych odwiertów byłoby zbliżone do tego, co obserwowaliśmy dotychczas, podaż producentów łupkowych mogłaby powrócić do poziomów z początku 2020 r. dopiero pod koniec przyszłego roku.
Do tej pory na nic zdały się nawoływania prezydenta Bidena, który apelował do krajów zrzeszonych w ramach OPEC+ o „nadprogramowe" zwiększenie podaży. Kartel pozostaje nieugięty i powołuje się na własne analizy, z których wynika, że deficyt surowca może zniknąć już w końcówce roku.
Faktem jest też to, że podobnie jak w przypadku amerykańskich producentów łupkowych, również producenci na Bliskim Wschodzie nie są w stanie z tygodnia na tydzień zwiększyć skokowo ilości wydobywanego surowca (tamtejsza infrastruktura jest w dużej mierze przestarzała i wymaga renowacji).