Niskie stopy procentowe to paliwo od lat napędzające sprzedaż mieszkań w Polsce. Po prawie dekadzie poziom ruszył w górę: w październiku z 0,1 do 0,5 proc., teraz do 1,25 proc., oczekuje się kontynuacji trendu. Jakie to będzie mieć przełożenie na popyt na mieszkania – te kupowane na własny użytek, jak i inwestycyjnie?
Podwyżki stóp są czynnikiem schładzającym, ale 1,25 proc. nie jest jeszcze takim poziomem, który bardzo mocno wpłynie na rynek nieruchomości. Wciąż stopy są niższe niż przed pandemią. Pytanie, czy czekają nas kolejne podwyżki i do jakiego pułapu. Naszym zdaniem poziomem, który może zacząć oddziaływać na rynek nieruchomości są okolice 2 proc. – wtedy już ta alternatywa w postaci lokaty bankowej będzie na tyle atrakcyjna, że część osób postanowi po prostu zatrzymać pieniądze w banku, niż kupować nieruchomość czy szukać innych możliwości ulokowania środków.
Jeśli chodzi o nabywców posiłkujących się kredytem – wyższe stopy to wyższe raty, a więc niższa zdolność kredytowa. Pamiętajmy, że w obu przypadkach jako czynnik negatywny dochodzi jeszcze wzrost cen mieszkań.
W I półroczu sprzedaż mieszkań w sześciu największych aglomeracjach była, jak szacuje JLL, rekordowa, w III kwartale przyszła wyraźna korekta. Podobne trendy widać w wynikach deweloperów z rynku kapitałowego. We wrześniu mieliśmy też dane o bezprecedensowym wzroście cen materiałów budowlanych i spadku liczby mieszkań w uruchamianych projektach deweloperskich. Nadciąga spowolnienie?