Przedpołudnie to słabszy od oczekiwań odczyt indeksu Ifo (106,4 zamiast prognozowanych 106,5 pkt.), który na kursy walut nie wpłynął oraz odczyt podaży pieniądza w agregacie M3 w Eurolandzie: wzrost o 10,9% r/r, czyli przyspieszenie w stosunku do ostatnich miesięcy. Po tym jak kilka tygodni temu J.C. Trichet przypominał, że podaż pieniądza wciąż jest ważnym sygnałem wyprzedzającym dla inflacji, euro przejściowo umocniło się do dolara, osiągając nawet 1,3740. Później jednak Stany systematycznie odrabiały straty, a do gry włączyli się również inwestorzy, którzy widząc spadki na niektórych parkietach (choćby w Pradze i Warszawie) oraz zmieniając swoją wycenę ryzyka rozpoczęli ucieczkę do Japonii - jen zyskał dziś prawie dwie figury do euro i ponad jedną do dolara.

Zanim jednak osiągnęliśmy dawno niewidziane poziomy na EURPLN i USDPLN, publikowano dane ze Stanów: zamówienia na dobra trwałe zawiodły rynek: 1,6% zamiast prognozowanych 2% (jeśli odliczyć środki transportu: -0,5% zamiast prognozowanych +0,5%), pozytywnym sygnałem był tylko odczyt liczby noworejestrowanych bezrobotnych: 301 tys. (prognoza 311 tys.). Dolar osłabł jednak dopiero po danych z rynku nieruchomości: spadek tempa sprzedaży nowych domów o 6,6% to znacznie więcej niż prognozowane 1,6%. Euro przeżywało swoje chwile chwały, jednak zwiększenie wyceny premii za ryzyko sprawiło, że dzień kończymy niewysoko nad kluczowym wsparciem 1,37.

Najwyższe osiągnięte dziś poziomy na EURPLN to 3,8209, zaś na USDPLN - 2,7855. Wzrosty naszej waluty szły w parze - jak już wspomniałem - z umocnieniem jena. Brak jest jednak fundamentalnych czynników które mogły spowodować powrót do poziomów z przedpołudnia, który obserwujemy teraz: w okolicach 3,82 i 2,7850 musiały oczekiwać znaczne zlecenia.

Piotr Orłowski

Analityk rynków finansowych