O ile sama w sobie jest jak najbardziej słuszna, gdyż jednym z poważnych problemów ostatnich tygodni była wzajemna nieufność banków, co do pożyczania sobie pieniędzy, to raczej nie będzie ona "panaceum" na chorobę, która od kilku miesięcy przetacza się przez światowe rynki finansowe. Wczoraj pisałem, że nie staną się nim także decyzje FED, który tak naprawdę ma już dosyć związane ręce (przez utrzymujące się ryzyka wzrostu inflacji) i nie może zbyt szybko (w sensie skali) obniżać stóp procentowych. Zresztą cykl gospodarczy jest nieubłagany i coraz więcej znaków na niebie pokazuje, że czeka nas rok bessy na rynkach akcji. A dodatkowym czynnikiem będzie utrata przez inwestorów wiary w działania podejmowane przez banki centralne. Wtedy jednak możemy już przejść do bardziej bolesnego etapu. Tak czy inaczej kwestia wystąpienia tzw. efektu stycznia, czyli wzrostu cen akcji w pierwszych miesiącach nowego roku, zaczyna być coraz bardziej dyskusyjna.
Dlaczego o tym piszę? Bo w ostatnim czasie oba rynki: giełdowy i walutowy wykazują coraz większą korelację. Szczególnie widoczna jest ona na rynku jena, który od kilku lat był posiłkową walutą dla spekulantów operujących na bardziej ryzykownych rynkach (mechanizm carry-trade). Tym samym każda informacja o pogorszeniu się nastrojów na giełdach wywołuje natychmiastowe umocnienie się jena i osłabienie "wysokooprocentowanych" walut. Inwestorzy tym samym zamykają bardziej ryzykowne pozycje i odkupują jeny. I tak też stało się wczoraj późnym wieczorem. Informacje o możliwych większych stratach Bank of America i Wachovii z tytułu nietrafionych inwestycji na rynku subprime, a także podobne wieści od jednej największych instytucji w Japonii (Mitsubishi UFJ Financial Group), doprowadziły do powrotu obaw związanych z kryzysem na rynku subprime i jego rozprzestrzenienia się na inne sektory gospodarki, a przede wszystkim na cały świat. Zresztą nie tak dawno Europejski Bank Centralny przestrzegł, iż problemy mogą dotknąć także europejskie banki. Jeżeli tak się rzeczywiście stanie, to może się to okazać jednym z mocnych argumentów przemawiających za zmianą dotychczasowej retoryki Europejskiego Banku Centralnego. Na razie jednak większość członków ECB w większym stopniu zwraca uwagę na ryzyko wzrostu inflacji, niż obawia się poważnego spowolnienia gospodarki. I ten fakt jest jednym z argumentów przemawiających na rzecz dalszej aprecjacji euro względem amerykańskiego dolara. Bo kolejna obniżka stóp procentowych przez FED w końcu stycznia 2008 r. jest dosyć prawdopodobna.
A co w krótkim terminie? Na fali wzrostu globalnego ryzyka i redukowania pozycji w bardziej ryzykownych aktywach nieznacznie zyskał dolar względem pozostałych walut, a stracił złoty. Po godz. 14:30 za jedno euro płacono 1,4670 dolara, a na rynku krajowym kursy kształtowały się odpowiednio: 3,5860 (EUR/PLN), 2,4440 (USD/PLN) i 2,1490 (CHF/PLN). Należy przy tym dodać, że w międzyczasie nasza waluta była jeszcze słabsza, a do poprawy nastrojów przyczyniły się opublikowane o godz. 14:00 dane GUS o listopadowej inflacji. Jej wartość przewyższyła wszystkie oczekiwania (zarówno rynku na poziomie 3,4 proc. r/r i resortu finansów 3,5 proc. r/r) i wyniosła 3,6 proc. r/r. O tej samej godzinie opublikowane zostało także sprawozdanie z ostatniego posiedzenia RPP (tzw. minutes). Mimo, że nie przyniosło odpowiedzi na pytanie, czy głosowano nad podwyżką o 50 p.b., to pokazało rosnącą determinację Rady Polityki Pieniężnej w celu ograniczenia wzrostu inflacji w przyszłości. Jednak dzisiejsze informacje nie przesądzają jeszcze o tym, czy stopy procentowe wzrosną już 19 grudnia b.r. Kluczowe w tym względzie mogą okazać się publikowane w poniedziałek dane o średniej płacy w listopadzie, gdyż pozwolą ocenić na ile wzrost cen mógł być wynikiem szoków podażowych, a na ile czynników związanych z popytem krajowym. Niemniej jednak, o ile sytuacja na rynkach akcji w najbliższych dniach ulegnie poprawie (nie wydaje się, aby silne spadki były kontynuowane przed Świętami, a raczej nastąpią dopiero po Nowym Roku), to dzisiejsze dane o inflacji staną się istotnym wsparciem dla złotego.
Analiza techniczna sugeruje, iż notowania EUR/PLN nie powinny przekroczyć poziomu 3,59 zł i okolice te warto będzie wykorzystać do sprzedaży walut za złote - koncepcja spadku w okolice 3,5450-3,55 zł jeszcze w tym miesiącu pozostaje wciąż aktualna. W przypadku USD/PLN silną strefą oporu są okolice 2,45 zł, a poziomem docelowym dla zniżek rejon 2,40 zł. Dosyć ciekawa sytuacja rysuje się na rynku międzynarodowym. Od kilku dni widoczna jest konsolidacja dolara wobec głównych walut (co pokazuje US Dollar Index). Wciąż istnieje jednak większe prawdopodobieństwo, iż zakończy się ona kolejną falą deprecjacji "zielonego". Tym samym teza o wzroście EUR/USD w okolice 1,50 do końca roku wciąż pozostaje aktualna. Nie powinny jej zmienić nawet opublikowane dzisiaj o godz. 14:30 lepsze dane o sprzedaży detalicznej i inflacji producenckiej ze Stanów Zjednoczonych. Kluczowe i tak będą jutrzejsze dane o inflacji konsumenckiej.
Sporządził: