Miniony miesiąc okazał się znacznie mniej nieprzyjazny dla posiadaczy akcji, niż się powszechnie obawiano. Obawy te wynikały po pierwsze z przekonania o tym, że po półrocznej fali wzrostowej na warszawskiej giełdzie wielkimi krokami zbliża się nieuchronna głęboka korekta.
Po drugie, według tradycyjnej opinii (przesądu?) październik jest miesiącem giełdowych krachów, kiedy to lepiej wystrzegać się ryzykownych instrumentów finansowych i „przespać” ten niebezpieczny jesienny okres z gotówką w portfelu. Regułę tę zdawał się zresztą potwierdzać pamiętny październik 2008 r., który przyniósł najbardziej drastyczną falę ostatniej bessy (w ciągu miesiąca WIG obsunął się aż o 24 proc.).
Ku zaskoczeniu inwestorów przekonanych o fatalnym charakterze października nie tylko nie przyniósł on załamania notowań, ale pozwolił nawet głównym indeksom (WIG20 i WIG) przynajmniej na chwilę znaleźć się na najwyższym w tym roku poziomie.
To kolejne w tym roku potwierdzenie tego, że do tzw. zależności sezonowych należy podchodzić z dużą ostrożnością. Kierowanie się w inwestowaniu dobrą lub złą renomą poszczególnych miesięcy to bardzo zawodna strategia inwestycyjna. Potwierdził to nie tylko październik, ale wcześniej choćby styczeń (kiedy to kursy akcji ostro poszły w dół, podczas gdy tradycyjnie oczekuje się w tym miesiącu silnej zwyżki – tzw. efektu stycznia), a także miesiące letnie (zgodnie z przesądem należy pozbyć się akcji w końcu maja, tymczasem w lecie nadeszła dynamiczna fala wzros-towa).
[srodtytul]Efekty sezonowe to iluzja?[/srodtytul]