Niewiele to jednak zmienia. Mimo sprzyjających okoliczności popyt raczej zniechęca, niż zachęca do większej aktywności po długiej stronie. Korekta pozostaje niewielka, a więc możliwość kontynuacji spadków wydaje się nadal najbardziej prawdopodobnym scenariuszem.
A okoliczności były naprawdę sprzyjające. Złoty się umacniał, dolar słabł, rosły ceny surowców oraz ceny indeksowych kontraktów w USA. To musiało zaowocować dobrym otwarciem. I zaowocowało. Kontrakty ruszyły od zwyżki cen. Problem w tym, że to miał być tylko początek dobrej sesji.
Tymczasem przez długi czas wahania odbywały się w okolicy otwarcia lub nawet nieco niżej. Nawet końcowa próba podniesienia cen nic nie dała. Maksimum sesji zostało wyznaczone w ostatniej godzinie notowań, ale od poprzedniego maksimum różniło się ono jednym punktem. Później przyszła fala rozczarowania. Trudno się dziwić. Marnie to przecież wygląda.
Po przecenie o ok. 250 pkt rynek zdobył się na odbicie o wielkości ok. 70 pkt. Jak w takiej sytuacji być optymistą. Ta zwyżka nie wygląda na próbę powrotu do trendu wzrostowego, ale na kiepskie wysiłki popytu oraz spokojne trzymanie ręki na pulsie przez podaż. Tak płytka korekta jest sygnałem utrzymującej się przewagi sprzedających, która skłania do oczekiwania na kontynuację ruchu z końca ubiegłego tygodnia.Gdzie spadek się zakończy? Tego oczywiście nikt nie wie, ale możemy próbować ten poziom określić.
Ponowię propozycję sugerującą, że przecena ma szansę się zatrzymać w okolicy 2000 pkt. Jak wiemy, na te okolice wskazuje wewnętrzna linia trendu. Teraz argumentem może być właśnie aktualnie kreślona korekta. Jeśli przyjmiemy, że znajduje się ona w połowie spadku, to jednocześnie uznamy, że potencjał niedźwiedzi to właśnie możliwość osiągnięcia okolic 2000 pkt. Skąd to przypuszczenie o połowie?