Wczorajsza sesja rozpoczęła się na plusach i plusami zakończyła, ale mimo to w trakcie sesji ceny na rynku kasowym nieznacznie spadły, co przełożyło się na pojawienie się kolejnej czarnej świecy na wykresie dziennym indeksu. Na terminowym sytuacja jest niewiele lepsza.Mocne otwarcie wczorajszych notowań dawało popytowi szansę.

Ten ją starał się wykorzystać i po części się to udało. Ceny nie powróciły pod poziom wtorkowego zamknięcia, ale też nie poszły mocniej w górę, choć na Zachodzie pojawiały się nowe maksima sesji. Mała rozpiętość wahań nie pozwala na poważne wnioski. Nadal poziomem oporu pozostaje szczyt znajdujący się ponad 2400 pkt. Popyt ma więc miejsce na zwyżkę bez uszczerbku dla oceny sytuacji technicznej. Ta nadal zakłada, że mamy do czynienia z korektą spadków sprzed dwóch tygodni. Rozciągniętą w czasie, ale jednak korektą.

Wczoraj opublikowanych zostało kilka ciekawych informacji. Ceny amerykańskiego importu były wyraźnie wyższe od oczekiwań. Spodziewano się, że wzrosną one o 0,8 proc., a tymczasem zwyżka wyniosła 1,4 proc. Można się zastanawiać, czy takie tempo importu nie będzie miało wpływu na procesy inflacyjne. Nie będzie miało. Głównym czynnikiem wzrostu cen importu były bowiem produkty naftowe. Gdyby je wyeliminować z obliczeń, wzrost wyniósłby 0,4 proc. Ceny ropy wzrosły o 4,8 proc., a gazu ziemnego aż o 18,8 proc. W lutym takich zmian już nie będzie.

W skali roku wzrost cen importu bez uwzględnienia produktów naftowych i pochodnych wyniósł 1,3 proc., a więc na razie nie jest to czynnik zagrażający utrzymywaniu się inflacji pod poziomem 2 proc. Wyższe ceny importu mogą mieć wpływ na wartość deficytu bilansu handlowego w styczniu. W grudniu wyniósł on nieco ponad 40,2 mld dolarów, a więc należy przypuszczać, że styczniowy wynik nie będzie mniejszy, a pewnie nieco większy.

Dane opisujące produkcję przemysłową nie były zaskakujące. To teraz główny czynnik wspierający amerykańską gospodarkę. Ma on swoje źródło w popycie związanym z odbudową stanu zapasów. Problem w tym, że ten czynnik w końcu się wyczerpie. Czy rozbudzi to popyt na tyle, by produkcja nie spadła za mocno w drugiej połowie roku? To jest teraz wielka niewiadoma, a opinie ekonomistów są wyraźnie podzielone.