Sesja w Stanach zakończyła się niewielką zwyżką. Brak poważnych źródeł impulsów sprawił, że komentatorzy aż wiją się, by przedstawić wiarygodne powody takiej zmiany cen. No, ale jeśli ktoś potrzebuje tłumaczenia dla każdej zmiany, to jest na takie sytuacje skazany. Pojawiają się więc opinie, że za zwyżką w części stoją dane o zmianie liczby wniosków o nowe kredyty hipoteczne. Dane, które niezmiernie rzadko skupiają na sobie uwagę graczy nagle stanęły w centrum uwagi. Dlaczego? Bo nic innego pod ręką nie było. Fakt, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni liczba wniosków o nowy kredyt, a więc taki, który może mieć przełożenie na ocenę popytu na rynku nieruchomości, wzrosła o 15 proc. jest ciekawy, ale ta zmiana jest zbyt mała, by na jej podstawie budować poważniejsze wnioski dotyczące sytuacji na rynku nieruchomości. Tym bardziej, że powyższa zmiana zaszła od rekordowo niskiego poziomu.

Co do danych chińskich to robi wrażenie wzrost produkcji w ostatnich dwóch miesiącach o 20,7 proc., ale zagrożeniem jest rosnąca inflacja, która gasi radość z danych o produkcji. Wyższa inflacja skłania bowiem do ocen, że procesy wysysania płynności z gospodarki będą się nasilać. Zdaniem części analityków docelowa wartość inflacji na poziomie 3 proc. może zostać osiągnięta już w kwietniu, a więc już w najbliższym czasie nie jest wykluczone działanie chińskiego banku centralnego z podniesieniem stóp włącznie. Taki scenariusz jest realny i taki scenariusz powinien hamować chęć zakupów akcji, gdyż grozi to perturbacjami globalnego wzrostu gospodarczego, który opierać się będzie w najbliższych latach na zmianach sytuacji krajów wschodu. Zachód jeszcze przez długi czas będzie obciążony swoim brzemieniem długu. Rynki są jednak w takiej fazie, że zdają się na to nie zwracać wielkiej uwagi. Wczoraj i na naszym rynku doszło do wzrostu cen przy niewielkiej aktywności. Do poziomu wsparcia mamy sporo miejsca, a więc nawet lekkie osłabienie nie powinno wyrządzić większych szkód.