No właśnie. Ostatnie trzy tygodnie to wzrost cen, który teoretycznie ma był skutkiem przewagi popytu. On jest skutkiem przewagi popytu, bo na rynku popyt jest większy. Problem w tym, że on jest większy od podaży, ale tylko dlatego, że podaż przestała naciskać. Wycofanie podaży sprawiło, że nawet niewielkie zakupy są w stanie wpłynąć na poziom notowań. Tak można interpretować to, co dzieje się ostatnio na rynku. Skoro podaż nie stawia barier nawet niewielki kapitał wystarczy do podniesienia cen. Jednak, gdy podaż się pojawi, popyt automatycznie nie jest w stanie utrzymać cen. Tak było w ostatni piątek i tak było wczoraj. W piątek cofnięcie nastąpiło w okolicy konsolidacji ze stycznia, a wczoraj z okolic szczytu trendu.
Takie zachowanie kupujących sprawia, że nie można budować na tym zachowaniu zbyt optymistycznych oczekiwań. Nie mamy bowiem do czynienia z rynkiem, silny, który jest w stanie podnieść się nawet w sytuacji zwiększonej podaży. Ba, ta zwiększona podaż powinna być wykorzystana do powiększania pozycji. Tymczasem nawet niewielki wzrost aktywności ze strony niedźwiedzi powoduje ugięcie się rynku. Można tylko się zastanawiać, co się stanie, gdy podaż zacznie na poważnie działać na rynku. Gdy posiadacze akcji dojdą w podobnym czasie do wniosku, że jednak z tym wzrostem w tej chwili może być problem.
Skoro zwyżka nie rokuje zbyt dobrze, to czy to oznacza koniec trendu wzrostowego? Może, ale wcale nie musi. Jeśli przyjmiemy, że rynek porusza się obecnie raczej sinusoidalnie niż w trendzie, to można spokojnie oczekiwać krótkiego ruchu spadkowego i ponownej próby podniesienia cen. Takie zabawy w ruch zygzakowaty mogą trwać przez wiele tygodni, czy miesięcy. Nadal jest realne wyznaczenie nowych maksimów trendu, choć prawdopodobnie będą to raczej epizody niż przejawy krystalizowania się wyraźnego trendu. Zatem i w trakcie tej zwyżki nie należy się za bardzo ekscytować, jak i w przypadku ewentualnej przeceny nie budować zbyt pesymistycznych scenariuszy.