Na wczorajszej sesji polski rynek akcji, a w konsekwencji i rynek terminowy, wykazał się relatywną słabością względem rynków Europy Zachodniej. Podczas gdy ceny w Niemczech były stabilne lub nawet nieco wzrastały, u nas panował przygnębiającyspadek.
Start notowań był nawet lekko optymistyczny. Notowania rozpoczęły się bowiem nad maksimum z dnia poprzedniego. Pojawiła się więc luka. Długo nie była ona otwarta. Podaż zaatakowała dość szybko i jeszcze przed południem sprowadziła ceny w okolice poniedziałkowego szczytu.
Jak pamiętamy, w środę był to poziom odniesienia dla zmiany nastawienia z negatywnego na neutralne. Wczoraj powstrzymał on przedpołudniową przecenę. Po tym zatrzymaniu rynek zaczął się powoli wspinać. Ponad trzy godziny zajęło bykom zdobycie ok. 20 pkt. Zwyżka została wyhamowana po publikacji danych makro w USA. Niedługo potem rynek ponownie poważniej się osłabił. Pojawiły się nowe minima dnia. Ceny spadły pod przedpołudniowy dołek i do końca dnia już nad nim się nie pojawiły, choć zamknięcie było blisko.
Jak widać, poniedziałkowy szczyt ma tu pewne znaczenie techniczne. Może nie sam poniedziałkowy szczyt, jak jego poziom. Na wczorajszej sesji zakończone zostało kreślenie małej formacji szczytowej (głowa i ramiona) na wykresie godzinowym z linią wybicia właśnie odpowiadającą poziomowi poniedziałkowego maksimum. Zapewne część graczy założyła, że pojawienie się takiego układu sygnalizuje możliwość powrotu do spadków.
Być może, choć moim zdaniem sama mała formacja o tym nie przesądza. Tym bardziej że jej rozmiar "starcza" tylko na to, by oczekiwać spadku w okolice 2380 pkt, a przecież dla graczy średnioterminowych dopiero ten poziom jest wystarczająco wiarygodny. Zatem nawet wypełnienie teoretycznego zasięgu spadku małej formacji szczytowej nie musi być przyczynkiem do zmiany nastawienia w średnim terminie.