Nie to tylko najzwyklejsza rodzinna sprzeczka. Erdoganowi można przecież zarzucić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że nie wie jak działa rynek.
Ponad dekada jego rządów to bowiem doskonały okres zarówno dla tureckiej gospodarki jak i dla spekulantów lokujących pieniądze nad Bosforem. Erdogan i jego ekipa przekształcili swój kraj z niemal pewnego bankruta, w państwo mające dwa ratingi klasy inwestycyjnej. Naprawili finanse publiczne, trzykrotnie zwiększyli PKB na mieszkańca, rozbudowali infrastrukturę a nawet udało im się w mistrzowski sposób przeprowadzić miękkie lądowanie gospodarki.
W miesiącach poprzedzających protesty na placu Taksim inwestorzy robili złote interesy na tureckiej giełdzie.
Nie samą ekonomią społeczeństwo jednak żyje. Fala protestów nie ma potencjału by obalić premiera cieszącego się wciąż ogromnym poparciem społecznym, podobnie jak fala protestów powyborczych w Rosji nie miała szans obalić Putina. Protesty jednak wystraszyły inwestorów (ale bez przesady, rentowność tureckich obligacji dziesięcioletnich jest wciąż niższa niż rok temu).