Chodzi o jego deklarację, kilkakrotnie już powtórzoną, że lipcowa obniżka stóp procentowych do 2,5 proc. zamknęła cykl łagodzenia polityki pieniężnej. Kolejnych cięć nie będzie.
Czytaj i komentuj na blogu
To, że Belkę za te słowa skrytykował minister finansów Jacek Rostowski, który od dłuższego czasu wini Radę Polityki Pieniężnej za spowolnienie gospodarcze, było do przewidzenia. Ale pod jego zarzutami podpisuje się też sporo ekonomistów. Wskazują, że prezes NBP nie może składać takich obietnic, bo nie można przecież wykluczyć, że gospodarka będzie wymagała jeszcze łagodniejszej polityki pieniężnej.
A przecież deklaracja Belki to nic innego, niż modny ostatnio „forward guidance", firmowe danie Marka Carneya, nowego gubernatora Banku Anglii. Jeszcze jako szef Banku Kanady znalazł sposób, jak zbić kluczowe dla gospodarki długoterminowe stopy procentowe nie ruszając stóp krótkoterminowych, które już były blisko zera. Wystarczyła obietnica, że te ostatnie nie wzrosną co najmniej przez rok. Potem to „werbalne" sterowanie stopami zaczął praktykować Ben Bernanke, a ostatnio nawet Mario Draghi, choć jeszcze niepewnie.
Tak, wiem. Dotychczas narzędzie to było stosowane do łagodzenia polityki pieniężnej i pewnie właśnie dlatego Carney i jego naśladowcy są chwaleni. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby z „forward guidance" korzystać inaczej. Deklarując, że stopy procentowe już nie spadną, Belka daje wyraz optymizmowi RPP, że koniunktura już się nie pogorszy. Jeśli instytucja ta cieszy się autorytetem, ten optymizm może zarazić uczestników życia gospodarczego i zadziałać na zasadzie samospełniającej się przepowiedni.
Inną kwestią jest, że prezes NBP doskonale wie, że niskie stopy procentowe nie są remedium na wszystkie bolączki polskiej gospodarki, a mogą nawet przysporzyć jej kilku dodatkowych. Na przykład doprowadzić do odpływu depozytów z banków i w ten sposób uderzyć w akcję kredytową. Albo zachęcić firmy do nieprzemyślanych inwestycji.