Zbyt wiele zależy teraz od decyzji pojedynczych jednostek, by inwestorzy byli skorzy stawiać wszystko na jedną kartę. W najgorętszych tematach tego roku – wojny handlowe i brexit – za często dochodziło do nagłych zwrotów akcji, by nie obawiać się teraz, że aktualnie utrzymywany optymizm zostanie szybko zburzony. Zresztą obawy nie są bezpodstawne. Minął już miesiąc, odkąd USA i Chiny porozumiały się na pierwszym etapie umowy handlowej, a jednak ciągle słyszymy o nowych elementach porozumienia, natomiast termin podpisania umowy jest odwlekany. Targi wciąż trwają, a o fiasko nie będzie trudno. Podobnie w Wielkiej Brytanii wybory w grudniu mogą skomplikować proces implementacji brexitu, jeśli torysi nie zdobędą większości.
Także spojrzenie na dane makro nie pozwala zbudować silnego przekonania, w którą stronę powinny podążać rynki. Indeksy PMI (szczególnie z Chin, Niemiec i ISM z USA) pokazują jedynie, że zapaść w sektorze przemysłowym się nie pogłębia. Ale też nie widać, aby sytuacja miała się prędko odmienić na dobre. Nierozstrzygnięte jest, czy mamy obecnie przystanek przed dalszym spowolnieniem, czy też gospodarka globalna uklepuje dno. Do ekspansji fiskalnej nikt się zbytnio nie kwapi, a w temacie luzowania monetarnego już jesteśmy po największej ofensywnie.
Zapanowała atmosfera wyczekiwania na... cokolwiek. Grudzień (być może) przyniesie podpisanie wstępnego porozumienia handlowego USA–Chiny, choć bez uzgodnienia kluczowych kwestii, więc trudno będzie na tym zbudować „rajd ulgi". Brytyjski parlament do prac nad brexitem w tym roku prawdopodobnie już nie powróci. Fed jasno dał do zrozumienia, że po trzech obniżkach spauzuje na jakiś czas, z kolei EBC już we wrześniu wystrzelał się z amunicji. By ocenić zmianę trendu w danych, potrzeba więcej niż dwóch dobrych odczytów. Innymi słowy, wydaje się zasadne, że zwykle pojawiający się w ostatnich dwóch tygodniach grudnia okołoświąteczny marazm w tym roku zarazi rynki finansowe już z początkiem listopada.
Konrad Białas główny ekonomista, DM TMS Brokers