Sensację na krajowym rynku wzbudził fakt, że Juliusz Windorbski z Desy Unicum 6 marca na aukcji firmy Polswiss Art (www.polswisart.pl) kupił siedem obrazów. Mógł licytować przez telefon lub internet, a przyszedł i kupił osobiście, co „wszyscy" widzieli. Są różne interpretacje. Niektórzy wyciągnęli z tego wniosek, że Polswiss Art sprzedaje za tanio, skoro zawodowiec kupuje w domyśle po to, aby na tym zarobić.
Inni uczestnicy rynku sądzą, że właściciel Desy kupił na zlecenie swojego klienta. Słyszałem nawet spór o to, czy doliczył do zakupu swoją marżę. Uważam, że jaki rynek, takie sensacje!
To mi przypomina, jak w 1986 r. zrobiłem wywiad ze Zbigniewem Legutką, polonijnym marszandem z nowojorskiego Greenpointu. Legutko powiedział, że marszandzi na aukcjach kupują od siebie nawzajem i robią na tym najlepsze interesy. Twierdzenie to w warunkach PRL było megasensacją. Minęło ponad 30 lat, lecz jak widać, nic się nie zmieniło w naszej prowincjonalnej mentalności.
Snobistyczna wartość obrazu
Dla mnie wydarzeniem byłoby, gdyby na aukcję przyszedł jakiś celebryta i kupił choćby marną graficzkę. Przeżyłbym szok, gdyby jakiś polityk kazał się sfilmować na tle dobrego obrazu, który kupił jako miłośnik sztuki. Byłby to wzór dla obywateli. Każdy Polak szybko kupiłby sobie obraz. Niestety politycy filmują się tradycyjnie na tle zakurzonej paprotki.
Ktoś okazyjnie tanio wylicytował skarb. 8 marca w Desie Unicum (www.desa.pl) ktoś za niespełna 6 tys. zł kupił kompozycję reżysera Andrzeja Wajdy, namalowaną w 1950 r. Estymację, czyli wycenę szacunkową, określono w przedziale od 4 tys. zł do 10 tys. zł. Cena zakupu niewiele więc przekroczyła dolną granicę estymacji.