Od niedawna Desa Unicum nie podaje w katalogach aukcyjnych ceny wywoławczej, a jedynie estymację, czyli wycenę szacunkową. Alarmowałem 24–25 marca, że sztywna cena wywoławcza jest handlowym anachronizmem, który szkodzi właścicielom dzieł, antykwariuszom i kupującym.
Przyjęło się, że jeśli w katalogu podana jest cena wywoławcza, to jest ona przysłowiową świętością. Od niej aukcjoner obowiązkowo rozpoczyna licytację. Natomiast w praktyce dość długo trwa procedura przyjmowania obrazu do sprzedaży. Trwa badanie jego autentyczności, druk katalogu. Po upływie tego czasu przyjęta cena wywoławcza może okazać się nieaktualna.
Bez sztywnych cen
Często zdarzało się, że klient wstawił do sprzedaży obraz malarza Iksińskiego za np. 15 tys. zł. Tymczasem, podczas przygotowań do aukcji, w innym domu aukcyjnym porównywalne obrazy Iksińskiego sprzedano po 8 tys. zł. W związku z tym obraz wstawiony za 15 tys. zł spadał z licytacji, bo miał nieadekwatną cenę.
Krajowy rynek jest płytki. Wystarczy, że miesiąc wcześniej ktoś taniej sprzeda dwa obrazy porównywalne do naszego i rynek jest już nasycony. Nasz obraz ze sztywną ceną wywoławczą spada wtedy z licytacji i jest „spalony", bo wszyscy widzieli, że nikt go nie chciał. To niszczy handel.
Na naszym rynku właściciel przed aukcją nie może skorygować ceny obrazu wstawionego do sprzedaży na przyjętych wcześniej warunkach. W marcu apelowałem: „A gdyby podawać tylko estymację, czyli widełki cenowe? Wtedy aukcjoner mógłby zaczynać licytację od ceny dostosowanej do najnowszych realiów rynku, ceny oczywiście uzgodnionej z właścicielem". I stało się! Nie ma już sztywnych, nienaruszalnych cen wywoławczych. Przynajmniej w Desie Unicum.