Jest rynek na świecie, który już nieraz w historii w sytuacji, gdy kluczowe giełdy światowe notowały spadek za spadkiem był relatywnie silny, by później w sytuacji, gdy na całym świecie inwestorzy zarabiali na odbiciu, dalej pozostawał niewzruszony. Niestety, ten sam rynek z czasem i zwiększającym się zniecierpliwieniem inwestorów oczekujących na ruch w górę stawał się słaby i z nawiązką odrabiał "straty" spowodowane wcześniejszą relatywną siłą względem świata. Czy i tym razem sytuacja ma szansę się powtórzyć? Jeżeli przyjmiemy, iż tym rynkiem jest nasza giełda, to istnieją przesłanki ku takiemu rozwojowi sytuacji.

Wczoraj, pomimo kontynuacji poprawy nastrojów inwestycyjnych na świecie, dodatkowo spotęgowanej przez opublikowane w trakcie sesji lepszych od oczekiwań dane na temat zamówień na dobra trwałego użytku w USA, notowania na rodzimym parkiecie nie przyniosły zmian w stosunku do środowego zamknięcia. Kontrakty wzrosły o ni mniej ni więcej tylko jeden punkcik. Dodatkowo obraz rynku jest raczej negatywny - mamy długi górny cień oznaczający nieudaną próbę pokonania w trakcie sesji pierwszych poważniejszych oporów znajdujących się w przedziale 1060-70 pkt. (średnie 15 i 45 sesyjna). Jeżeli na kolejnej sesji, przy utrzymujących się nie najgorszych nastrojach na świecie prawdopodobne kontraktom nie uda się wybić powyżej tego poziomu, będzie bardzo możliwe, iż zarysowany na wstępie scenariusz ponownie zostanie zrealizowany. Do dużych spadków nie trzeba bowiem wiele, ponieważ jedyne ważne wsparcie w drodze do trzycyfrówki stanowi obszar 1025-1028 punktów. Cała nadzieja dla byków to większe odbicie za granicą, które pozwoli, być może małymi krokami, na wzrost na rodzimym rynku o kilkanaście punktów. Jest to mało, ale nie niemożliwe.