Węgry i Polska mają wiele cech wspólnych, w tym potrawy narodowe, których przygotowanie polega na zmieszaniu wielu różnych składników. Jeśli wszystko jest w porządku, to i węgierski gulasz, i polski bigos smakują znakomicie. Jednak, jeśli robią to kucharze-partacze, to tych potraw i pies nie zje.
Kucharzami gospodarki są politycy. A Węgry i Polska są w tym samym politycznym cyklu - obecnie i u nich, i u nas rządzi lewica, która zna podobne przepisy na gospodarkę. Podstawę takiej kuchni stanowi luzowana polityka fiskalna i kipiący deficyt budżetowy. Na Węgrzech socjalistyczny rząd, spełniając powyborcze obietnice, doprowadził do kilkudziesięcioprocentowego (!) wzrostu płac w sektorze publicznym (w całej gospodarce o kilkanaście procent), co przyczyniło się do deficytu szerokiego sektora rządowego na poziomie 9,3% w 2002 r. i co najmniej 6% w 2003 r. Aby potrawa była zjadliwa, należy ją odpowiednio przyprawić, a najostrzejszą przyprawą w lewicowej kuchni jest zdewaluowany kurs walutowy. Są z nim jednak problemy przy ekspansywnej polityce fiskalnej. W rezultacie napływu krótkoterminowego kapitału zagranicznego występuje aprecjacja waluty krajowej. Osłabia to konkurencyjność krajowego eksportu albo zwiększa import i obniża wzrost gospodarczy.
Trwała presja na aprecjację forinta ograniczonego pasmem wahań +/-15% wokół parytetu centralnego spowodowała z początkiem roku interwencję Narodowego Banku Węgier, który 15-16 stycznia skupił 5,3 mld euro (prawie 8% PKB!), obciął 2-tygodniową stopę depozytową o 200 pkt. bazowych do poziomu 6,5%, limitując jednocześnie dostęp do depozytów w NBW, oraz obniżył stopę depozytów O/N o 400 pkt. bazowych, do 3,5% (co stanowi zaledwie 75 pkt. bazowych powyżej stopy refinansowej EBC). Po tak drastycznych krokach zniechęcających do inwestowania w forinta jego kurs w stosunku do euro uległ osłabieniu, ale pozostawał i tak w kilkuprocentowym oddaleniu od górnego dopuszczalnego pasma wahań. Ceną interwencji na rynku walutowym był wzrost rezerw walutowych NBW o 50%, a bazy monetarnej o 70%, co oczywiście powoduje presję na wzrost inflacji powyżej celu zakładanego na koniec br. (3,5% +/-1 pkt. proc.).
W obawie o cel inflacyjny NBW od lutego zaczął wyprzedaż zakumulowanych rezerw walutowych. W efekcie ponownie odżyła presja na aprecjację forinta. Z początkiem czerwca br. NBW zdewaluował więc o ponad 2,2% centralny parytet forinta wobec euro, chcąc też w ten sposób ożywić gospodarkę (wzrost na Węgrzech i w Polsce kolebie się na poziomie ok. 3%) i wspomóc politykę zatrudnienia przed wstąpieniem do UE. Krok ten wydaje się więc być efektem kompromisu banku z rządem - osłabienie forinta w zamian za ograniczenie deficytu budżetowego i jak najszybsze wejście do ERM-2. Jednak za zgniły kompromis trzeba płacić. Gdy w połowie czerwca okazało się, że rynki finansowe straciły zaufanie do forinta, którego kurs osłabł o ponad 10% i powyżej docelowego poziomu 260-250 forintów/euro, NBW w ciągu tygodnia dwukrotnie podwyższał stopę depozytową (o 100 i 200 pkt. bazowych) do 9,5%, co czyni ją najwyższą w regionie (i o 750 pkt. bazowych powyżej stopy EBC). Ten krok nie przywrócił jednak na razie zaufania do forinta, który pozostaje na poziomie powyżej 260 forintów/euro. Dlatego też niewykluczone są dalsze podwyżki stóp procentowych z tej prostej przyczyny, że Węgry muszą polegać na kapitale krótkoterminowym dla sfinansowania bliźniaczych deficytów (budżetowego i obrotów bieżących) na poziomie 5-6% PKB. Im mocniej bank i rząd podgrzewa, tym bardziej węgierska gospodarka zaczyna się rozgotowywać.Przykład złej koordynacji polityki fiskalnej i monetarnej na Węgrzech pokazuje, jak łatwo można w sytuacji występowania ograniczeń zewnętrznych (kryteria zbieżności Maastricht) sprzecznych z celami rządu (wzrost gospodarczy za wszelką cenę) doprowadzić do zamieszania na rynku finansowym. Węgry tracą wiarygodność wśród inwestorów, którzy pamiętają kryzys ERM-1 z lat 1992-1993. Zaczynają się więc obawiać, że przyjdzie im zjeść kiepski węgierski gulasz. Potem możliwe, że podobnie będzie smakował polski bigos, który, jak wiadomo, przyrządza się znacznie dłużej niż gulasz.