Hossa przyciągnęła nowych inwestorów krajowych i zagranicznych. Debiutowały kolejne spółki, giełda wprowadziła nowe instrumenty pochodne, padały kolejne rekordy poziomu indeksów, skali obrotów, popularności giełdy. Czy jednak perspektywy rozwoju rzeczywiście są aż tak dobre? Czy największy sukces warszawskiej giełdy - rynek pochodnych - nadal będzie powodem do niekwestionowanej dumy? Czy uda się utrzymać lub nawet poprawić jego miejsce wśród czołowych giełd instrumentów pochodnych w Europie?
Odpowiedź na postawione pytania wymaga przedstawienia i oceny stanu rynku pochodnych. Co z niej wynika?
Po pierwsze
Transakcji instrumentami pochodnymi na GPW w Warszawie dokonują w dominującej części osoby fizyczne. Ich udział w obrocie w 2005 r. wyniósł ponad 70 proc. Co więcej, ponad 2/3 pozostałego obrotu wynikało z aktywności instytucji pełniących rolę animatorów rynku. Są to więc transakcje zapewniające płynność notowań, a nie podporządkowane autonomicznym celom instytucji. Polskie giełdowe instrumenty pochodne są sporadycznie wykorzystywane w ramach strategii inwestycyjnych przez inwestorów zagranicznych (zaledwie ok. 5-procentowy, chociaż rosnący, udział w obrocie w 2005 r.) oraz krajowe instytucje (ok. 2 proc.). Taka struktura inwestorów przesądza o tym, że przeważająca część transakcji jest podporządkowana krótkoterminowej spekulacji, do której wykorzystywane są instrumenty pochodne o najbliższych terminach wygaśnięcia. Marginalne znaczenie ma wykorzystanie giełdowych instrumentów pochodnych w celu ograniczenia ryzyka (hedging).
Po drugie