Ponad rok temu na parkiet warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych wprowadzono nowy instrument pochodny - opcje na akcje. Wiązano z nim duże nadzieje. Wszak opcje na WIG20 w trzy lata po debiucie zdobyły szerokie uznanie. Co więcej, dla wielu inwestorów stały się istotnymi składnikami portfela, a dla niektórych - nawet wiodącym. Niestety, jak dotąd opcje na akcje w najmniejszym stopniu nie powtórzyły tego sukcesu. Obrót nimi jest znikomy, nie widać żadnego rozwoju. Dlaczego jest aż tak źle?
Śladowa animacja
Podstawową cechą rynku opcji na akcje jest rozproszenie. Na akcje konkretnej spółki opiewają opcje kupna oraz opcje sprzedaży o dwóch terminach wygaśnięcia oraz o co najmniej czterech kursach wykonania. Tak więc serii opcje na akcje jednej spółki jest co najmniej 16. Po istotnych zmianach notowań do obrotu wprowadzane są kolejne. Wówczas serii opcji na akcje spółki jest aż kilkadziesiąt. Nawet przy dużej liczbie aktywnych inwestorów rynek nie mógłby być płynny. Dlatego też na giełdach opcji na akcje kluczową rolę odgrywają animatorzy rynku. Ich obowiązkiem jest nieustanne oferowanie kupna i sprzedaży opcji po uczciwych cenach.
Niestety, na GPW zastosowano specyficzne rozwiązanie. Animator musi kwotować tylko kilka serii opcji na akcje spółki. Co więcej, animowane serie się zmieniają. Tak więc inwestor, który zajął pozycję w animowanych opcjach, nie wie, czy będą one animowane także w przyszłości. Nabywca opcji największy sukces osiąga wtedy, gdy opcje stają się głęboko w cenie (deep in-the-money). Niestety, takie opcje tracą płynność. Dodatkowo najczęściej ich ceny przestaje kwotować animator. Zwykle arkusz zleceń po stronie ofert kupna staje się pusty. Tak więc inwestor nie może posiadanych opcji odsprzedać po cenie zbliżonej do rynkowej, nierzadko - po żadnej. Oznacza to konieczność czekania do terminu wygaśnięcia przy ogromnym ryzyku, że sytuacja na rynku zmieni się niekorzystnie.
Pytania bez odpowiedzi