Na załamanie cen akcji na GPW złożyło się kilka czynników i na pewno wiodącym motywem nie była sezonowość zmian wartości indeksów. Warto jednak odnotować fakt, że nieudany poniedziałkowy test szczytów hossy był jednocześnie zakończeniem najlepszego dla rynku akcji trzymiesięcznego okresu wynikającego z modelowego przebiegu (średnia tygodniowa) wartości indeksu
WIG20 z ostatnich 12 lat. Skala korekty tego wzrostu była oczywiście wyjątkowa i wyraźnie odbiegająca od modelu na niekorzyść byków. Dla pocieszenia można jednak dodać, że z tej sezonowości wynika ponowny test rekordowych poziomów już w kwietniu. Oczywiście tylko po to, by przeżyć kolejną korektę w okolicach maja/czerwca. Po takim tygodniu rozmawianie o szczytach hossy zabrzmiało może trochę zbyt optymistyczne, ale fakt faktem, że osobiście nie widzę na razie zbyt wielu podobieństw do zeszłorocznej wyprzedaży zabierającej aż 1/4 wartości indeksu WIG20. Nieco za wcześnie na takie niedźwiedzie orgie. Niewątpliwie wspólnym elementem
z zeszłoroczną majową
wyprzedażą są ogromne emocje giełdowych inwestorów, ale jednocześnie należy pamiętać, że w tamtym okresie rynkowe otoczenie było diametralnie inne. Po pierwsze uzależnienie GPW od zagranicznych funduszy inwestycyjnych było znacznie mocniejsze. Każde impulsy, bądź to ze strony danych makro, rynku walutowego czy choćby polityki pieniężnej (nie tylko w Polsce) były silnie odwzorowywane na lokalnym rynku akcji. Do tego tamta przecena odbywała się w otoczeniu spadających cen surowców (spadek 10 proc. indeksu CRB od 11 maja w ciągu miesiąca), co ma bardzo negatywny wpływ na postrzeganie rynków wschodzących przez globalne fundusze. Tym razem polskie indeksy rosły na nowe szczyty hossy wspierane wyłącznie przez rodzimy kapitał (od wielu
tygodni środki zachodnich funduszy odpływały z Polski), a do tego rynek surowców od połowy stycznia wspierał emerging markets