Kredyty hipoteczne udzielane w oparciu o zmienną stopę procentową osobom będącym na granicy zdolności kredytowej coraz częściej nasuwają na myśl cyrografy, w których nie do końca wiadomo, czy ryzykowny pakt zawiera jedynie "Twardowski", czy też przypadkiem nie podpisuje go również bank podsuwający skórę do podpisu.
Niespotykana dotąd łatwość uzyskania kredytu pod zastaw nieruchomości może wzbudzać podejrzenie, że w Polsce mogą wystąpić podobne problemy, jakie dotykają instytucje kredytowe segmentu "subprime lenders" w USA. Tym bardziej że nasi obywatele mają zdolność do podrasowywania dokumentów tak, aby spełniały wymogi formalne konieczne do osiągnięcia korzyści - szczególnie dostępnych za darmo albo choćby łatwo i tanio.
W Stanach Zjednoczonych obniżki stóp procentowych rozpoczęte w 2000 roku wymusiły poluzowanie kryteriów oceny zdolności kredytowej. Przy spadających marżach bankowych utrzymanie rentowności uzależnione było od pozyskania większej liczby klientów. Jednocześnie zwyżka cen nieruchomości pozwoliła na rozpowszechnienie kredytów, często egzotycznych, o charakterze coraz bardziej spekulacyjnym.
Podobnie jak to się dzieje obecnie w Polsce, do niedawna banki i pośrednicy w USA zmniejszali wymogi jakościowe i liczbę wymaganych dokumentów potrzebnych do uzyskania kredytu. Osoby bezpośrednio odpowiadające za sprzedaż produktów bankowych często nieformalnie pomagały klientom spełnić kryteria stawiane przez macierzyste instytucje. Słabszym kredytobiorcom proponowano prawie wyłącznie kredyty o niższej racie miesięcznej - czyli te o zmiennej stopie procentowej. Przy czym w Polce, w przeciwieństwie do USA, dominacja tego rodzaju kredytów jest prawie absolutna.
Niskie stopy rzadko utrzymują się przez cały okres spłaty kredytu, a skala wzrostu raty przy podwyżkach oprocentowania jest tematem często i chętnie unikanym przy rozmowach przedstawicieli banków z potencjalnymi klientami.