Pojawiające się coraz częściej zaproszenia do inwestowania przez Polaków za granicą najwyraźniej padają na podatny grunt. Jasno wskazują na to dane publikowane przez Narodowy Bank Polski. Wystarczyły cztery miesiące tego roku, by Polacy kupili za granicą akcje o wartości 1,3 mld euro. Jeśli dołączymy do tego skalę odpływu z naszego rynku akcji kapitału pochodzącego z zagranicy, otrzymujemy poważne kwoty, które są wysysane z naszej gospodarki. A tak być nie powinno, bo przecież ta gospodarka jest na dorobku i potrzebuje kapitału z zewnątrz, zamiast go eksportować.

W tym momencie na myśl przychodzą oczywiście bariery administracyjne. Im trudniej byłoby polskiemu kapitałowi "wyciekać" na zewnątrz, tym mniejsze byłyby "straty". Przykładem - postulowane od dłuższego czasu przez fundusze emerytalne zwiększenie limitu zagranicznych inwestycji dla OFE. Decydenci twardo stoją na stanowisku, że limity nie powinny być zmieniane. Nie są i wiele wskazuje na to, że słusznie.

Administracyjne ograniczenia nie stanowią jednak rzeczywistego rozwiązania problemu. Do tego, by krajowy kapitał zostawał w Polsce, a poza tym pojawiały się u nas pieniądze zagranicznych inwestorów, potrzeba po prostu, żeby jedni i drudzy oceniali, że mają do czynienia z wystarczająco głębokim i perspektywicznym rynkiem. Aby po prostu dało się na nim zarobić.

Wiele wskazuje na to, że teraz takiego przekonania nie mają. Można się pocieszać tym, że - jak twierdzą ekonomiści - w dłuższej perspektywie ten trend musi się odwrócić. Choć mają na myśli głównie to, że "oni" u nas powinni inwestować więcej niż my "u nich".