Podobno do funduszy inwestycyjnych napłynęło w maju 4,5 mld zł żywej gotówki. To znaczy napłynęło więcej, ale trochę pieniędzy klienci też wycofali. Różnica to wspomniane miliardy, które w funduszach zostały. Polacy mogą tego nie wiedzieć, zwłaszcza jeśli nie czytają naszej gazety. Informacja właściwie przeszła bez echa. Gdybym był odpowiedzialny za telewizyjne "Wiadomości" lub inne "Fakty", dałbym ją na pierwszym miejscu, przed relacją o następnym domniemanym agencie bezpieki sprzed 50 lat, zatrzymanym lekarzu - łapówkarzu czy kolejnym polityku, zakładającym kilkuosobową partię. Co ludzi bardziej interesuje niż ich pieniądze i los tychże? Ale zanim będzie o losie, wróćmy na chwilę do wymienionej na wstępie kwoty.
4,5 mld zł. To znaczy, że tyle wyjęliśmy z portfeli, z banków, z pończoch i za tyle kupiliśmy dodatkowe jednostki uczestnictwa funduszy. Znów. Bo mniej więcej tyle samo wydajemy na ten cel od wielu miesięcy.
Fundusze puchną od nadmiaru gotówki, ale - chcąc nie chcąc - zanoszą nasze pieniądze na giełdę, zgodnie z naszym życzeniem. Jak twierdzą niektóre TFI, życzymy sobie, by 90 procent wpłat ulokować na giełdzie - poprzez tzw. fundusze akcji.
Być może same TFI postąpiłyby inaczej, rozsądniej, ale tak czy inaczej - cieszą się, że powierzamy im pieniądze, bez względu na to, gdzie chcemy je umieścić. Z tego przecież żyją. Z naszych pieniędzy.
Efekty na giełdzie widać gołym okiem. Znam, dla przykładu, średnie spółki, których notowania, po trzech latach hossy (!), w tym tzw. hossy średniaków, sięgały jeszcze rok - dwa lata temu 10 czy 20 zł. Teraz jest to 50, 100 i więcej złotych. Karnawał trwa, baloniki fruwają. A fundusze pompują i pompują. Bo my pompujemy do nich żywą gotówkę. Giełda, a zwłaszcza giełdowa hossa, bez pieniędzy obejść się nie może. Tak jak my bez powietrza.