Nadeszły trudne czasy dla Rady Polityki Pieniężnej. A jeśli nie trudne, to z pewnością wymagające wzmożonej czujności. Oto bowiem po okresie względnego spokoju może się coś zacząć dziać w kwestii wzrostu inflacji w Polsce. Może, co nie znaczy, że musi. A w każdym razie, że musi się dziać coś bardzo niebezpiecznego.
Największy problem polega na tym, że tak naprawdę Rada, czy też raczej Narodowy Bank Polski, dysponuje stosunkowo ubogim materiałem analitycznym. Polska gospodarka ma za sobą dopiero jeden pełny cykl koniunkturalny i szalenie trudno na tej podstawie kalibrować jakikolwiek model ekonometryczny. Innymi słowy: stosowane modele prowadzą do wyników, które obarczone są stosunkowo dużym błędem. Wystarczy popatrzeć na wnioski płynące z kolejnych projekcji inflacyjnych. Te sprzed półtora roku były takie, że prawdopodobieństwo wyraźnego wzrostu inflacji, powyżej celu inflacyjnego, było większe niż prawdopodobieństwo, że będzie ona poniżej tego celu. Jak jest w rzeczywistości, widzimy. Oczywiście tego typu różnice są normalne, pod warunkiem jednak, że po pierwsze nie są zbyt duże, po drugie zaś, że zdajemy sobie sprawę z możliwości ich wystąpienia.
O problemach z jakością wyników projekcji wspominali zresztą sami członkowie RPP. Wielokrotnie słyszeliśmy w zeszłym roku, że ogromne znaczenie przy podejmowaniu decyzji mają także inne badania. Oczywiście nic w tym dziwnego, pamiętajmy jednak, że jeszcze dwa lata temu podkreślano, że to projekcja jest jedną z najistotniejszych przesłanek, na których opiera się Rada. W 2006 roku tego typu wypowiedzi były znacznie mniej ostre.
A zatem materiału badawczego za dużo nie ma. Jest za to wiele pytań, na które odpowiedzi są kluczowe z punktu widzenia kształtowania się inflacji w przyszłości.
Podstawowa sprawa to oczywiście kwestia przeniesienia się wzrostu gospodarczego na inflację. Jak na razie CPI jest w miarę stabilne, ale to przede wszystkim efekt tego, że gospodarka rozwijała się głównie dzięki inwestycjom, a nie konsumpcji. Płace rosną co prawda bardzo szybko, ale jednocześnie jeszcze szybciej rośnie wydajność pracy. A właściwie rosła, bo ostatnie dane są nieco gorsze, na razie trudno jednak powiedzieć, czy to wypadek przy pracy, czy początek jakiegoś trendu. Raczej to pierwsze. Pamiętajmy jednak, że ewentualna odpowiedź pracodawców na wzrost kosztów pracy w postaci wprowadzenia bardziej wydajnych technologii musi potrwać. A w tej chwili nacisk na dalsze podwyżki wynagrodzeń jest bardzo silny.