Możemy spodziewać się przejścia wzrostów cen z "galopujących" do "pełzających" - ocenia Maciej Dymkowski, dyrektor zarządzający RedNet Consulting, firmy doradczej na rynku nieruchomości. - Wskaźniki pokazują jedno: inwestycyjne, mieszkaniowe eldorado w naszym kraju zostało wyeksploatowane. Imponująco wygląda droga, jaką przebyły średnie ceny metra kwadratowego mieszkań na rynku pierwotnym w największych aglomeracjach. Rok temu za metr kwadratowy własnego M należało zapłacić średnio nieco ponad 6000 zł. Obecnie jest to niemal 8200 zł. W Krakowie, Poznaniu czy Wrocławiu te różnice są jeszcze większe - wylicza Dymkowski.
- Fakt, że dynamiczny wzrost cen mieszkań w większości dużych polskich miast wyhamował, jest zjawiskiem naturalnym i nie powinno to nikogo dziwić - mówi Grzegorz Kawecki, wiceprezes spółki deweloperskiej SGI Komfort. - W ostatnich dwóch latach ceny mieszkań wzrosły ponaddwukrotnie, a nie mogą przecież w tak szybkim tempie rosnąć w nieskończoność. Wyraźnie wzrasta liczba inwestycji, co stopniowo redukuje wysoką różnicę między popytem na mieszkania a ich podażą. Mimo że popyt jest w coraz większym stopniu zaspokajany, ta różnica ciągle w Polsce występuje i jeszcze długo będzie się utrzymywać - zaznacza.
Nie stać nas na wysokie kredyty
Dlaczego rynek (dokładniej: kupcy nieruchomości) powiedział jednak: STOP? Przy obecnym poziomie cen mieszkań wielu potencjalnych klientów po prostu nie ma zdolności kredytowej.
- Minął rok od wprowadzenia rekomendacji "S", zaostrzającej kryteria przyznawania kredytów. O ile w początkowym okresie nie zrobiła ona wielkiego wrażenia zarówno na pożyczkobiorcach, jak i na pożyczkodawcach, o tyle obecnie jej działanie widać coraz wyraźniej - mówi Maciej Dymkowski. - Zwłaszcza w połączeniu z dwiema podwyżkami stóp procentowych, o których w tym roku zdecydowała Rada Polityki Pieniężnej. Raczej nie należy spodziewać się złagodzenia polityki monetarnej, a wręcz przeciwnie - jeszcze jedna podwyżka w tym roku jest w zasadzie pewna - dodaje dyrektor RedNet Consulting. - Fundament mieszkaniowej hossy, o którym mówiliśmy w listopadzie 2002 roku, przewidując szczyt rynku na 2006 rok, został podważony. Tą podstawą była rosnąca zdolność kredytowa, połączona ze spadkiem bezrobocia, który zwiększa skłonność do podejmowania długoterminowych zobowiązań wobec banków - tłumaczy.