Zagadką jest, jak dzisiaj zachowają się notowania Elektrimu po tym, jak w piątek po sesji konglomerat poinformował, że zarząd złożył w warszawskim sądzie gospodarczym wniosek o ogłoszenie upadłości firmy z możliwością zawarcia układu. Przed weekendem mało kto się tego spodziewał.
Gdy Elektrim opublikował raport bieżący w tej sprawie, lista dyskusyjna "Parkietu" zaroiła się od komentarzy. Różniły się one wydźwiękiem. Początkowy szok i przekleństwa z czasem zaczęły przeplatać się z wpisami zawierającymi studzące emocje komentarze. "No i super. Ogłoszenie upadłości i spłata zobowiązań pod nadzorem sądu, a co zostanie dla akcjonariuszy" - pisał inwestor o pseudo Dygnitarz. Sanctup zwracał uwagę, żeby przeczytać komunikat do końca i nie sugerować się określeniem "upadłość". Myszon stwierdzał filozoficznie: "nie pierwszy i nie ostatni wniosek o upadłość...".
Kilka lat temu o bankructwo wnosił zarząd pod kierownictwem Jacka Walczykowskiego, a potem Maciej Radziwiłł zastosował tę metodę, aby wymusić na obligatariuszach zmianę warunków porozumienia. O upadłość Elektrimu wnosili także jego kontrahenci (np. Alstom). Za każdym razem firma wychodziła z opresji obronną ręką. Podobnie stało się pod koniec ubiegłego roku, gdy upadłości spółki domagał się powiernik obligacji. Przed bankructwem uchroniła Elektrim spłata głównej kwoty obligacji z pieniędzy przekazanych przez Deutsche Telekom. Przelew na konto powiernika nie rozwiązał problemów Elektrimu z obligatariuszami.
Piątkowy raport konglomeratu bije właśnie w nich i w koncern Vivendi, który w sądach na całym świecie stara się zmusić Elektrim do tego, aby przyznał, że 48 proc. udziałów Polskiej Telefonii Cyfrowej (obecnie konsoliduje je Deutsche Telekom) należy i zawsze należało do Elektrimu Telekomunikacja, spółki zależnej od Francuzów. Elektrim odzyskał te udziały na mocy wyroku Trybunału Arbitrażowego w Wiedniu, a w grudniu ubiegłego roku - także na mocy decyzji trybunału - przekazał je DT za ponad 600 mln euro.
Vivendi zależy na odzyskaniu inwestycji w Erę tak bardzo, że kupiło obligacje Elektrimu (od General Motors) i - jako obligatariusz - zablokowało zwrot pieniędzy od Elektrimu na rzecz wierzycieli. Ponad 520 mln euro tak długo leżało na rachunku powiernika obligacji, że wierzyciele zaczęli domagać się dodatkowej zapłaty z tytułu odsetek. Brytyjski sąd uznał, że Elektirm powinien zapłacić. Konglomerat jest jednak zdania, że wina leży po stronie Vivendi, i wystąpił do koncernu z żądaniem zapłaty. Jej brak powoduje, że powiernik zwleka ze zdjęciem zastawów z majątku Elektrimu. "Celem Obligatariuszy i Vivendi jest sparaliżowanie działalności Elektrimu oraz przejęcie jego całego majątku wskutek nieuzasadnionych i bezpodstawnych żądań" - czytamy w komunikacie. Elektrim jest m.in. inwestorem w ZE PAK.