Październikowe giełdowe krachy omijały amerykańską gospodarkę

Jak wyglądały załamania na giełdach przed dziesięciu i dwudziestu laty

Publikacja: 13.10.2007 10:36

W październiku 1987 roku dobiegała końca druga kadencja prezydentury Ronalda Reagana. Amerykańska gospodarka miała już wtedy za sobą lata niepewności, wysokiej inflacji i jeszcze wyższych stóp procentowych. "Reaganomika" sprawiła, że Stany Zjednoczone stały się bardziej konkurencyjne na rynkach światowych, co już powoli zaczęła odczuwać Japonia, do niedawna niekwestionowany lider międzynarodowego handlu. W latach 80. w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej zaczęła kiełkować zupełnie nowa branża. To właśnie tam powstawały pierwsze firmy komputerowe, których ekspansja była później oszołamiająca.

20 proc. w jeden dzień

Rynek kapitałowy dobrze przyjął politykę gospodarczą Reagana. Dow Jones Industrial Average, główny indeks nowojorskiej giełdy, wspiął się z 825 pkt na początku stycznia 1980 r. do 2641pkt na pierwszej październikowej sesji w 1987 r. Każdego roku rósł zatem o blisko 20 proc. Wystarczyło zainwestować pieniądze w jakąś dużą i stabilną spółkę, by mieć zysk znacząco większy niż z oprocentowania lokat bankowych czy z obligacji. 13 października 1987 r. Dow Jones spadł poniżej bariery 2,5 tys. punktów i powoli zaczął zsuwać się w dół. Do tąpnięcia doszło niespodziewanie 19 października. O godzinie 9.30, gdy rozpoczynała się giełdowa sesja, poziom indeksu był jeszcze dość przyzwoity - 2164,16 pkt. Jednak o godzinie 11.00 Dow Jones zleciał poniżej 2 tys. pkt, potem na chwilę odbił się, by znów zacząć szybko spadać, mijając po drodze kolejne "psychologiczne" poziomy - 1900, 1850, 1800, 1750. Wreszcie osiągnął dno tego feralnego dnia - 1677,55 pkt. Zdołał się jeszcze nieco odbić i sesja zakończyła się odczytem głównego indeksu na poziomie 1738,74 pkt. Oznaczało to, że w ciągu jednego dnia wartość akcji na największej światowej giełdzie spadła aż o 20 proc.

Jak w czarny wtorek

To był szok porównywalny tylko z "czarnym wtorkiem" 29 października 1929 r., który zapoczątkował najgłębszy kryzys ekonomiczny współczesnego świata. Przed 20 laty też wyglądało to dość groźnie, bo za Nowym Jorkiem natychmiast poszły inne wielkie centra finansowe. W Londynie akcje staniały o 32 proc., w Paryżu i Frankfurcie o ponad 20 proc., w Tokio o 16 proc. i w Hongkongu o 11 proc. Media biły na alarm, bo dość powszechne były obawy, że światową gospodarkę czeka powtórka z ponurych lat 30. Prezydent Reagan natychmiast wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że fundamenty amerykańskiej gospodarki są zdrowe. Sformułowanie, choć tym razem okazało się prawdziwe, było dość niefortunne, bo to samo niemal co do słowa mówił prezydent Hoover w roku 1929.

Ekonomiści i politycy nie przewidzieli krachu, lecz gdy do niego doszło, niektórzy z nich dawali do zrozumienia, że od dawna się tego spodziewali. John Kenneth Galbraith, wybitny amerykański ekonomista o poglądach lekko lewicowych, uznał kryzys na giełdzie za ostateczny dowód bankructwa "reaganomiki". I tak to bez ogródek ujął: - To jest końcowy produkt tzw. ekonomiki podaży i eksperymentów z monetaryzmem. Nie trzeba było obniżać podatków, umacniać dolara i godzić się na ogromny deficyt w handlu.

Były kanclerz Niemiec Helmut Schmidt starał się nieco uspokoić nastroje: - Reakcja giełd jest psychopatyczna. Patrzmy raczej na realia ekonomiczne, a nie poświęcajmy uwagi psychice giełdowych graczy. I okazało się, że miał rację. Skutki giełdowego krachu były mniejsze, niż można było się spodziewać. Gospodarka Stanów Zjednoczonych cały 1987 rok zakończyła wzrostem PKB o 2 proc. W następnym roku tempo wzrostu było jeszcze szybsze - 4 proc. Również giełda dość szybko odrobiła straty. Pod koniec 1987 r. indeks Dow Jones osiągnął poziom 1950 pkt - nieco wyższy niż na początku stycznia.

W sumie lata 80. mimo "czarnego poniedziałku" były pomyślne dla amerykańskiej giełdy. Jeśli ktoś w 1980 r. zainwestował na Wall Street 1 tys. USD, to po 10 latach miał z tego średnio 3,4 tys. USD. Pojawiły się nawet opinie, że gwałtowna korekta z października 1987 r. okazała się wręcz korzystna dla kursów akcji, bo otworzyła drogę do najdłużej trwającej hossy, jaką przeżyła giełda w ostatniej dekadzie XX wieku.

10 lat później

W 1997 r. prasa od połowy października przypominała giełdowe wydarzenia sprzed 10 lat. Skoro tyle miejsca poświęcono 10. rocznicy krachu na Wall Street, to po "zwałce" mówiło się nawet o symptomie samospełniającej się przepowiedni. Tym razem jednak przyczyny załamania znajdowały się w Azji i na tamtejszych rynkach kryzys był najbardziej dotkliwy.

Wszystko zaczęło się jeszcze w sierpniu od ataków międzynarodowych walutowych spekulantów na Tajlandię. Później ich ofiarami padały kolejno Malezja, Indonezja i Filipiny. Z Hongkongiem nie poszło tak łatwo, bo dysponował on potężną bronią przeciwko atakom spekulantów w postaci rezerw walutowych sięgających 90 mld USD. Poza tym bliskie związki gospodarcze z Chinami, przez które Hongkong 1 lipca został wchłonięty, jak cudowne paliwo napędzały wzrost gospodarczy w dawnej brytyjskiej kolonii. Mimo to spekulanci uznali, że i tam rynek jest znacznie przewartościowany.

Najpierw euforia, potem...

Integracja z Chinami wywołała euforię wśród inwestorów. Od początku kwietnia giełda rosła jak szalona. I to mimo że dwie trzecie jej kapitalizacji stanowiły akcje banków i firm deweloperskich, a ceny na rynki nieruchomości od dawna były niesamowicie "nadmuchane". W sytuacji takiego przegrzania bank centralny 22 października w obronie kursu waluty podniósł stopy procentowe. Ponieważ ludzie, kupując nieruchomości, na ogół zapożyczali się, po podwyżce stóp zaczęli szukać pieniędzy na spłatę droższych kredytów i przystąpili do sprzedaży akcji. Dzień później na giełdzie wybuchła panika. Ceny akcji poleciały na łeb na szyję - rekordowo w historii tej jednej z najważniejszych azjatyckich giełd. Indeks Hang Seng jednego dnia stracił ponad 1200 punktów. Najwięcej w historii tego rynku. Co ciekawe, spadek ten miał miejsce na trzy dni przed dziesiątą rocznicą największego krachu giełdowego w tym kraju, do którego doszło 26 października 1987 r. Wtedy barometr tamtejszej koniunktury spadł o ponad 33 proc. Tym razem o 10,4 proc.

Prezydent śledził

notowania

Na taką przecenę największe giełdy europejskie zareagowały znaczącymi spadkami od 4 proc. w Londynie do 4,7 proc. we Frankfurcie. Na tym tle do najodporniejszych rynków w Europie należała Warszawa. Indeks WIG stracił jedynie 1,2 proc.

Ale jak zawsze w trudnych dla światowej koniunktury momentach inwestorzy z niepokojem czekali na to, co się stanie na Wall Street. Reakcja nowojorskiej giełdy była tym bardziej w tej sytuacji istotna, że uczestnicy tego rynku mieli dobre kilka godzin więcej na rozpoznanie okoliczności spadków w Azji i ich ewentualnych konsekwencji.

I tam jednak zaczęło się nerwowo, bo wkrótce po otwarciu indeks Dow Jones stracił 200 punktów. Potem jednak sytuacja zaczęła się stabilizować i ostatecznie dzienny spadek DJ wyniósł 187 pkt, czyli 2,4 proc.

W Nowym Jorku na dobre tąpnęło dopiero po kilku dniach. 27 października główny indeks tamtejszej giełdy spadł o 554 pkt, tracąc na wartości 7,2 proc. Poprzedni tak wielki spadek na jednej sesji miał miejsce w "czarny poniedziałek" w 1987 r. 10 lat później w ciągu pierwszych 10 minut dramatycznej sesji Dow Jones stracił 1 proc. Później odrobił część strat, ale sprzedający znowu wzięli górę. Pod koniec notowań DJ znowu zaczął tracić na wartości tak energicznie, że giełda na pół godziny wstrzymała handel, by uspokoić nastroje na rynku. Przerwa nie pomogła. Po wznowieniu indeks nadal tracił. Ponieważ na pół godziny przed zamknięciem spadek przekroczył 500 pkt, notowania automatycznie zatrzymano. Po zamknięciu giełdy przedstawiciele administracji i Fed zaapelowali o spokój. Rzecznik Białego Domu powiedział, że "prezydent śledził notowania przez cały dzień i że ufa w silne podstawy amerykańskiej gospodarki".

Eksperci telewizji CNN, którzy na gorąco komentowali przebieg sesji, przekonywali, że nie ma powodów do obaw.

To tylko jednodniowa korekta - podkreślali. Również na większości najważniejszych giełd świata ceny tego dnia spadły - w Hongkongu, gdzie wszystko się zaczęło, o 14 proc. Ta azjatycka giełda najbardziej spośród dużych rynków ucierpiała na w czasie kryzysu sprzed 10 lat. Do końca roku zdołała odrobić 18 proc. strat z październikowego załamania, ale i tak jej indeks 31 grudnia był o 30 proc. niżej niż 30 września.

Główny wskaźnik nowojorskiej giełdy poradził sobie o wiele lepiej. Poziom sprzed spadków z ostatnich dni października odzyskał już na początku grudnia, a cały 1997 rok przyniósł mu wzrost o ponad 22 proc.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy