Sporymi wahaniami kursów zareagowała amerykańska giełda zaraz po decyzji Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) amerykańskiego banku centralnego o obniżce stóp procentowych o 0,25 pkt proc. Inwestorzy dostali to, na co liczyli, a jednak początkowo notowania poszły w dół.

Można to tłumaczyć naturalną skłonnością do realizacji zysków. S&P 500 z 1500,6 pkt zanotowanych 19 października podniósł się do ponad 1540 pkt w pierwszej połowie środowej sesji. Kolejne minuty wskazywały, że tylko to mogło być przyczyną osłabienia. Czy jednak rzeczywiście nie warto przywiązywać większej wagi do przebiegu końcówki środowej sesji?

W komunikacie towarzyszącym cięciu stóp można było znaleźć elementy, które podpowiadają większą ostrożność. Zwrócono uwagę na możliwość osłabienia tempa rozwoju gospodarczego w wyniku nasilenia się kryzysu na rynku nieruchomości. Jednocześnie wskazano na zagrożenia inflacyjne płynące z ostatniego wzrostu cen paliw i innych surowców.

W efekcie podniosła się rentowność obligacji, obrazując przekonanie o mniejszych szansach na kolejne ograniczenie kosztów pieniądza w krótkim czasie. Wydaje się, że inwestorzy chcieliby usłyszeć bardziej zdecydowaną deklarację pomocy w razie, gdyby znów okazała się ona potrzebna. Można przy tym założyć, że przynajmniej na jakiś czas temat polityki pieniężnej zejdzie w cień, a inwestorzy skupią się na napływających informacjach dotyczących stanu gospodarki USA, a szczególnie wpływu spadku cen domów na konsumpcję Amerykanów.