Oczywiście Greenspan doskonale zdawał sobie sprawę, że rosnące wyceny aktywów wpływają na siłę nabywczą gospodarstw domowych (tzw. efekt majątkowy) oraz wydatki firm na inwestycje kapitałowe, a tym samym mają wpływ na realną sferę gospodarki. Uważał jednak, że nie sposób określić, czy dany poziom cen można już uznać za bańkę spekulacyjną, dopóki ona nie pęknie. Kierując się ruchami na rynkach finansowych przy ustalaniu wysokości stóp procentowych, narażałoby więc banki centralne na zarzut arbitralności przy decyzjach, które ważą na dobrobycie obywateli.
Tymczasem polityka celu inflacyjnego oferuje klarowne i często automatyczne wskazania, jak kierować polityką pieniężną. Co jednak najważniejsze, były prezes Fed obawiał się, że gwałtowne „prewencyjne” podniesienie kosztu pieniądza w celu rozładowania urojonego być może zagrożenia bańką cenową może wpędzić kraj w zupełnie realną recesję i deflację. Tymczasem poprzez dość bezpieczne stopniowe podwyżki stóp nadmiernemu wzrostowi cen aktywów nie można zaradzić.Nieaktualne przesłanki?
Dziś założenia, na których opierał się asymetryczny paradygmat polityki pieniężnej, wydają się nieaktualne. Po minionej recesji trudno uwierzyć, że „prewencyjne” podniesienie stóp procentowych mogłoby być bardziej bolesne. Szczególnie że – jak twierdzi William White, były główny ekonomista Banku Rozrachunków Międzynarodowych (wywiad w „Parkiecie” z 10 sierpnia 2009 r.) – najnowsze badania wskazują, że deflacja jest groźna głównie przy zbyt wysokim poziomie zadłużenia w gospodarce. Tymczasem polityka „opierania się wiatrowi” miałaby właśnie nadmiernej akumulacji długu zapobiec.
Co więcej, innowacyjne środki wprowadzone przez banki centralne w celu zażegnania kryzysu często były daleko bardziej arbitralne niż jakakolwiek podwyżka stóp procentowych. Jak zresztą tłumaczy prof. Walsh, także na co dzień polityka celu inflacyjnego nie jest wolna od subiektywnych decyzji. – To prawda, że opracowanie dobrych metod pomiaru zaburzeń na rynkach finansowych jest dużym wyzwaniem.
Ale ten sam problem mamy z określeniem, jaka jest potencjalna stopa wzrostu gospodarki, od czego zależy wysokość stóp procentowych. Nie można tego badać, opierając się na jednym wskaźniku. Nie widzę więc powodu, aby nie dało się opracować szeregu wskaźników, które pokazywałyby, czy sytuacja na rynkach odbiega od normy – argumentuje.Poglądy te wyraźnie zyskują szeroką akceptację i w przeciwieństwie do sceptycznego wciąż Bernanke’a przedstawiciele innych banków centralnych wydają się zdecydowani na zmianę paradygmatów.
– Doświadczenie oraz najnowsza literatura ekonomiczna zdają się przemawiać na rzecz przyjęcia jakiejś formy strategii ‘opierania się wiatrowi” – przyznał w Jackson Hole przewodniczący EBC Jean-Claude Trichet. W podobnym tonie wypowiada się prezes Banku Kanady. Z kolei szefowie norweskiego Norges Banku i Banku Izraela, gdy jesienią ub.r. przystąpili do zaostrzania polityki pieniężnej, wśród uzasadnień wymienili m.in. „gwałtowny i przypuszczalnie nadmierny” wzrost cen aktywów.
Nic więc dziwnego, że wielu ekonomistów wieszczy „nową erę” w polityce pieniężnej. Tym bardziej że nastrojom takim sprzyja przykład Australii. Aby schłodzić rynek nieruchomości, tamtejszy Bank Rezerw w pierwszych latach tej dekady pomimo spowolnienia gospodarczego oparł się znaczącej redukcji stóp procentowych. W efekcie jako jedna z nielicznych rozwiniętych gospodarek Australia uniknęła w ostatnich latach recesji oraz załamania w sektorze bankowym.
[srodtytul]Nierozdzielne problemy[/srodtytul]
Na tej optymistycznej konkluzji jest jednak rysa. Zarówno Greenspan, jak i Bernanke argumentują, że zwyżki krótkoterminowych stóp procentowych w USA w ostatniej dekadzie nie przekładały się na oczekiwany wzrost kosztu kredytu, za co winą obarczali tzw. globalną nierównowagę finansową. Jednym z jej aspektów są nadmierne oszczędności w państwach Azji, które napływały na amerykańskie rynki kapitałowe, obniżając koszt pieniądza.
Wielu ekonomistów przyznaje im rację. – Jeśli ktoś sądzi, że zbyt luźna polityka pieniężna Fedu doprowadziła do kryzysu, musi też uważać, że Fed ma istotny i trwały wpływ na realne stopy procentowe. Nie wydaje mi się, aby tak było – zauważa prof. Jon Seinsson z nowojorskiego Uniwersytetu Columbia.
– To sugeruje, że polityki pieniężnej nie da się uzdrowić bez jednoczesnego rozwiązania takich problemów jak globalna nierównowaga, co przypuszczalnie wymagałoby aprecjacji juana oraz deprecjacji dolara. Temu drugiemu celowi sprzyjają niskie stopy procentowe – konkluduje Welsh. Pozostaje mieć nadzieję, że myli się Nouriel Roubini, który już bije na alarm przed nowymi bąblami spekulacyjnymi nadymanymi przez tani pieniądz.