Przez moje okulary

W naszej nowej, kapitalistycznej jak najbardziej, by nie rzec - burżuazyjnej rzeczywistości, trafiają się co jakiś czas sytuacje i zdarzenia, które nostalgicznie zapatrzonym w przeszłość obywatelom III RP (zapatrzonych wstecz nigdy nie brakuje) pozwalają z łezką w oku wspomnieć stare, dobre czasy. Należą do nich różne przejawy troski o człowieka pracy. O NASZEGO człowieka pracy. Także o bankową kasjerkę...

Ulicznym wyrazem walki o prawa ludzi pracy są pochody pierwszomajowe. To już wprawdzie nie to, co onegdaj - papierowe gołąbki pokoju na długich patykach, przywódcy na trybunie, starsi spoceni jegomoście wymachujący sztucznymi kwiatami z krepiny, las czerwonych szturmówek i transparenty wymierzone przeciw imperialistycznym zakusom... Ale i dziś można w skromniejszym pochodzie (ciekawe, ilu idzie w nim robotników?) nawiązać do tradycji robotniczego święta, pokazać: "Jesteśmy z wami" (do najbliższych wyborów?), pokrzyczeć, pośpiewać i zetrzeć się - wprawdzie nie z sanacyjną policją, ale z prawicowymi przeciwnikami, dla których pierwszomajowe święto też jest na swój sposób ważnym wydarzeniem. I gdyby nie tegoroczny, tragiczny w skutkach petardowy wygłup - byłyby te majowe zgromadzenia pożywką chyba tylko dla badań socjologów. I materiałem do takich, jak moje tegoroczne, rozmyślań: co każe tym ludziom - jednym i drugim, z dwu stron światopoglądowej, politycznej barykady - maszerować w miejskim pyle i skwarze, skandować hasła, wywrzaskiwać obelgi, zamiast spędzić ten piękny, majowy dzień na ukwieconej łące, na spacerze z ukochanym psem w najbliższym lesie, a przynajmniej w domu, na łonie rodziny? Ja wolałbym - i wybieram - któryś z tych ostatnich wariantów.Wróćmy jednak do ludzi pracy. Niektórzy z nich mogą wspomnieć sobie naszą miłą przeszłość, na przykład całując klamkę zamkniętego w sobotę banku. Tak jak wspomniał ją, stojąc pod drzwiami w gronie podobnych mu frajerów i rzucając słowa ogólnie uznawane za obraźliwe, jeden z moich znajomych, który w jedynym dlań dniu wolnym od pracy wybrał się do swego oddziału Kredyt Banku PBI. Od lat w soboty bank ten - krócej co prawda - funkcjonował, ale tym razem jego klienci przyszli tylko po to, by dopiero na miejscu dowiedzieć się, że już od paru tygodni instytucja, której powierzyli swe pieniądze, w tym dniu tygodnia nie pracuje. Rozczulające i nostalgiczne, prawda? Jak za dawnych lat... Cóż tam rynek, konkurencja, walka o klienta, czy choćby zwykła przyzwoitość - nakazująca poinformować tego ostatniego o istotnej dlań zmianie.Gdy zasłyszałem tę historię - nie sprzed lat, jak wydawać by się mogło, ale sprzed dwóch bodaj tygodni - przypomniała mi się inna, również ściśle wiążąca się z troską o człowieka pracy (i znów te czerwone szturmówki!..). W wielkim bratnim kraju, gdzie troska owa była - jak i wszystko inne - w najwyżej rozwiniętej formie, w niektórych, mylnie określanych przez obcych mianem restauracji, punktach zbiorowego żywienia obowiązywała przerwa obiadowa. Wszak personel knajpy to też ludzie, mają swoje ludzkie potrzeby - a do tych należy zaspokojenie głodu w porze, gdy kulinarnej konsumpcji zwykł się oddawać prawie każdy. Chciałem napisać "kulinarnym rozkoszom", ale przypomniał mi się pewien obiad tamże - podany, dla ścisłości, pod wieczór i po ponadgodzinnym przywoływaniu kelnerki, która podszedłszy wreszcie - warknęła, kołysząc otyłą kibicią: "Co sobie myślicie - że ja propeler?!!!"Personel rzeczonej polskiej placówki zbiorowych usług finansowych (to taki odpowiednik zbiorowego żywienia), a zwłaszcza jej kierownictwo, z pewnością także do propelerów nie należą. Propeler to dopalacz, przyspieszacz. Jak jednak przyspieszać, gdy człowiekowi pracy należy się przerwa obiadowa - w tym przypadku wolna sobota? Cóż z tego, że inni ludzie pracy - jeśli akurat nie idą w jakimś pochodzie - mają w banku interes do załatwienia? Człowiek pracy jest wprawdzie najważniejszy - ale pod warunkiem, że jest to NASZ człowiek pracy!!!Proponuję PT Czytelnikom ucieszną zabawę - w wyszukiwanie wokół nas takich "przerw obiadowych", zjawisk rodem może nie tyle z przeszłości, co z gnuśności, lenistwa, czy nawet zwykłej głupoty. Zjawisk ocierających się - jak ta przerwa na obiad dla kucharzy - o granice absurdu. Obawiam się, że - ku naszemu wspólnemu ubolewaniu, jako obywateli państwa u progu zjednoczonej Europy i jako ludzi pracy, ale ku mojej uciesze jako dziennikarza i od czasu do czasu felietonisty - tematów do obserwacji nie zabraknie.

Jerzy Korejwo