Kontrowersje wokół giełd internetowych

Nowym zjawiskiem związanym z upowszechnieniem najnowocześniejszych środków łączności jest powstawanie giełd internetowych, które mają usprawnić kontakty handlowe w ramach poszczególnych branż. W swym założeniu instytucje te powinny umocnić wolną konkurencję, ale z drugiej strony wywołują obawy, że równie łatwo mogą doprowadzić do stosowania praktyk monopolistycznych.

Nadzieje i wątpliwościOstatnie miesiące przyniosły niezwykle szybki wzrost popularności giełd internetowych. Z instytucjami tymi wiąże się nadzieje na usprawnienie stosunków handlowych między firmami, wzmocnienie wolnej konkurencji oraz poprawę efektywności przedsiębiorstw. Ich główną zaletą ma być obniżenie kosztów transakcyjnych, dzięki czemu producenci różnorodnych towarów oraz firmy świadczące usługi będą mogły zredukować marże z korzyścią dla finalnych odbiorców. Innym plusem jest szybkość, z jaką będzie można wymieniać informacje oraz zawierać transakcje handlowe.Moda na giełdy on-line objęła już wiele branż, m.in. motoryzacyjną, lotniczą i stalową, a główny wysiłek organizacyjny idzie w kierunku stworzenia rynków o charakterze zaopatrzeniowym. Czołowi producenci chcą zapewnić sobie w ten sposób dostawy niezbędnych surowców i komponentów, jak również usług, na przykład transportowych.Koncepcja ta wygląda na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjnie dla wszystkich uczestników tak pomyślanych przedsięwzięć. Jednak ? według tygodnika ?The Economist? ? przy dokładniejszej analizie zasad funkcjonowania giełd internetowych okazuje się, że kryją one w sobie wiele niebezpieczeństw. Wszelkie wątpliwości sprowadzają się przy tym do zasadniczego pytania, czy instytucje te, mające ułatwić swobodną konkurencję, nie doprowadzą, wbrew pierwotnym zamierzeniom, do powstania swoistych monopoli.Rangę tego problemu dostrzeżono już w Stanach Zjednoczonych i kilka agend rządowych, a także Kongres zaczęły badać problem, aby nie dopuścić do naruszenia zasad wolnej konkurencji. Z inicjatywą taką wystąpiła Federalna Komisja Handlu, która stanowi część amerykańskiego aparatu antymonopolowego. Zamierza ona przyjrzeć się co najmniej trzem giełdom tworzonym przez czołowych producentów samochodów, firmy przemysłu lotniczego oraz przedsiębiorstwa zajmujące się transportem powietrznym. Oddzielne dochodzenia postanowiły wszcząć Departament Sprawiedliwości oraz komisja ds. handlu Senatu USA. Wstępne działania Federalnej Komisji Handlu sprawiły już, że nie doszło do inauguracji w planowanym terminie giełdy motoryzacyjnej.Czy powstaną kartele cenowe?Zastrzeżenia władz antymonopolowych są w tym wypadku dość paradoksalne. Idea handlu on-line polega bowiem na powszechnym dostępie do informacji o cechach towarów, ich cenach oraz warunkach transakcji, co powinno sprzyjać swobodnej konkurencji. Tymczasem organy strzegące wolnego rynku, zamiast mieć ułatwione zadanie, doszukują się w e-commerce jeszcze większych zagrożeń niż w prowadzonym w tradycyjny sposób handlu. Niebezpieczeństwo wynika w znacznej mierze ze specyfiki internetu, który sprzyja szybkiemu powstawaniu prężnie działających rynków elektronicznych, ale równie łatwo może doprowadzić do utworzenia karteli kontrolujących ceny i naruszających w ten sposób podstawową zasadę wolnej konkurencji. Jako przykład przytacza się sytuację na rynku oprogramowania komputerowego, zwłaszcza zaś postępowanie potentata tej branży ? amerykańskiej firmy Microsoft.Giełdy elektroniczne, tworzone przez grupy przedsiębiorstw, aby usprawnić zaopatrzenie, będą mieć idealne warunki do tego rodzaju porozumień cenowych. Ich uczestnicy mogą bez trudu stworzyć rodzaj oligopolu, dokonując wspólnych zakupów i wymuszając na dostawcach obniżki cen.Pojawiają się też obawy, że same giełdy staną się monopolistami, gdyż zarówno dostawcom, jak i odbiorcom będzie zależało na korzystaniu z usług największego rynku. Wynika stąd kolejne niebezpieczeństwo, a mianowicie perspektywa uzależnienia od poszczególnych giełd internetowych ih luźno z nimi powiązanych rynków. Na przykład potężna giełda zaopatrująca producentów samochodów może zdominować rynek stali czy szkła.Poważne zastrzeżenia budzi też szczególna pozycja przedsiębiorstw, które są współwłaścicielami giełd internetowych, a zarazem czołowymi odbiorcami lub dostawcami towarów i usług. Mogą one mieć ułatwiony dostęp do informacji o poszczególnych transakcjach, co da im przewagę nad konkurentami. Ponadto za prawdopodobne uważa się subsydiowanie przez właścicieli giełd ich własnej działalności. Przeznaczane na ten cel środki pochodziłyby z opłat wnoszonych przez konkurujące z nimi przedsiębiorstwa, które korzystają z internetowych rynków.Covisint wywiera presję na dostawcówWiele z tych problemów może ujawnić się dopiero w przyszłości, ale już teraz realne podstawy mają wątpliwości dotyczące funkcjonowania giełdy motoryzacyjnej. Instytucja ta, o nazwie Covisint, jest wspólnym przedsięwzięciem czołowych producentów aut ? koncernów General Motors, Ford, DaimlerChrysler oraz Renault/Nissan. W swym założeniu giełda ma nie tylko umożliwić wygodne zaopatrywanie się samochodowym gigantom, ale również stworzyć platformę do kontaktów handlowych między dostawcami surowców i komponentów a ich własnymi partnerami.Głównym punktem spornym jest sposób, w jaki właściciele Covisint usiłują zachęcić do uczestnictwa firmy zaopatrujące producentów samochodów. Przypomina on szantaż, gdyż zakupy oferowanych przez nie komponentów uzależnia się od tego, czy będą one dokonywane wyłącznie za pośrednictwem giełdy internetowej. Wprawdzie nie istnieje przepis zabraniający odbiorcom ustalania sposobu, w jaki chcą współpracować z dostawcami, ale krytycy tego przedsięwzięcia wskazują na inne warunki, które ? ich zdaniem ? są nie do przyjęcia. Szczególny sprzeciw wywołują naciski wywierane na dostawców, aby nie wiązali się z innymi giełdami internetowymi poza Covisint.Perspektywa taka bardzo niepokoi przedsiębiorstwa zaopatrujące przemysł motoryzacyjny. Budzi też zdziwienie, gdyż efektywnie działające giełdy nie powinny uciekać się do tego rodzaju metod. Dostawcom zależy przecież na sprawnych mechanizmach rynkowych.W Detroit, centrum amerykańskiego przemysłu samochodowego, przypuszcza się, że przy okazji utworzenia giełdy internetowej producenci aut chcieliby odzyskać przewagę nad dostawcami, którą utracili w latach 80. i 90. Ponieważ od tego czasu kupują zmontowane podzespoły, nie jest im znana dokładna kalkulacja, a więc koszty wytworzenia poszczególnych części składowych. Gdyby dostawcy zostali zmuszeni do zawierania transakcji na giełdzie, firmy samochodowe uzyskałyby dostęp do cen wszystkich elementów i mogłyby wymóc ich obniżenie.Dodatkowe wątpliwości wywołuje szacunkowa wartość rynkowa Covisint, gdy walory tej instytucji zostaną w przyszłości wprowadzone do obrotu publicznego. Może ona wynieść aż 40 mld USD, tj. dwa razy więcej niż warta jest podstawowa działalność General Motors.Niebezpieczeństwo nadmiernej interwencjiPrzy wszystkich wątpliwościach dotyczących funkcjonowania giełd internetowych pojawiają się też obawy przed nadmierną ingerencją władz nadzorujących tę sferę działalności, zwłaszcza że dotychczasowe zastrzeżenia oparte są głównie na przypuszczeniach i podejrzeniach. Na razie żadna z tego rodzaju instytucji nie rozpoczęła bowiem działalności.Wprawdzie giełdy organizowane przez przemysł motoryzacyjny oraz lotniczy podejmowały próby uzależnienia dostawców, ale ich niechętna reakcja zmusiła obie instytucje do deklaracji, że nie będą działać na zasadzie monopolu. Zresztą kilku czołowych producentów części samochodowych zagroziło utworzeniem własnych rynków internetowych, po czym zgodziło się przystąpić do Covisint, ale nie na zasadzie wyłączności.Niepokój przed dominacją giełd elektronicznych łagodzi też świadomość, że o ich atrakcyjności decyduje przejrzystość, skuteczna ochrona interesów uczestniczących w nich stron, właściwy nadzór oraz sprawna działalność. Technika internetowa powinna ułatwić samoregulację omawianych rynków, stwarzając automatyczne bariery dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu.Obrońcy giełd działających za pośrednictwem internetu wskazują na jeszcze jeden czynnik, który powinien uchronić je przed stosowaniem praktyk monopolistycznych. Gdyby do nich doszło, zawsze możliwe będzie powstanie szarej strefy, gdzie kupujący uzyska szansę wynegocjowania korzystniejszych cen. To zaś zmusiłoby giełdy do przestrzegania zasad wolnej konkurencji.Za przesadzone uważa się też obawy dotyczące funkcjonowania giełdy tworzonej przez czołowe amerykańskie towarzystwa lotnicze ? American, Northwest oraz United. Ich głównym celem jest ominięcie pośredników i obniżenie w ten sposób cen biletów, z korzyścią dla podróżnych. Ponieważ linie lotnicze niejednokrotnie łapano na próbach naruszania zasad wolnorynkowych, podejrzliwość dotycząca ich planów internetowych jest w pewnym stopniu uzasadniona. Obawy te łagodzi jednak fakt, że rynek ten, o nazwie Orbitz, będzie uzyskiwać informacje dotyczące taryf lotniczych z tej samej bazy danych. Ponadto giełda może łatwo utracić jedyny atut, którym będzie specjalne oprogramowanie umożliwiające wybór korzystniejszych cen. Licencja na jego zainstalowanie jest bowiem dostępna dla wszystkich instytucji zajmujących się sprzedażą biletów lotniczych.Wskazuje się również na podstawową zaletę giełd internetowych, którą jest przewaga wśród ich organizatorów strony kupującej. Stara się ona bowiem jak najbardziej obniżyć ceny, a to jest zawsze korzystne dla konsumentów. Zresztą na razie potencjał reprezentowany przez poszczególne giełdy internetowe nigdzie nie sięga, zależnie od rynku, 20%-40% łącznego popytu, a więc pułapu uważanego za dopuszczalny bez niebezpieczeństwa naruszenia zasad swobodnej konkurencji.Jeżeli władze antymonopolowe zachowają powściągliwość i powstrzymają się przed zbyt szybką i nadmierną ingerencją w tworzone dopiero giełdy internetowe, instytucje te będą miały szansę samodzielnie stworzyć odpowiednie mechanizmy rynkowe, które będą do przyjęcia dla wszystkich uczestników.

A.K.