Proces prywatyzacji zawsze budził polityczne emocje. Ponieważ oznacza zwykle sprzedaż firm kapitałowi zagranicznemu, politycy wyznający idee narodowe są jej przeciwni z założenia. A jeżeli ktoś jest przeciwny, znajdzie sto powodów, by krytykować poszczególne przypadki prywatyzacji. Ale burza, jaka powstała wokół prywatyzacji PZU, jest czymś, nawet jak na polskie, warunki nadzwyczajnym i wymaga dokładniejszej analizy.Zasady prywatyzacji PZU zostały przyjęte przez KERM, a następnie rząd w marcu 1999 roku. Rząd postanowił sprzedać nie więcej niż 40% akcji (ostatecznie przyjęto 30%) jednemu wybranemu inwestorowi. Kolejna transza miała być wprowadzona na giełdę w rok po zakończeniu pierwszego etapu. We wrześniu 1999 r. wyłączność na dalsze negocjacje otrzymało konsorcjum Eureco-BCP-BIG, które zaoferowało zdecydowanie najwyższą cenę. Kolejna z ubiegających się o PZU, francuska Axa, dawała połowę tego, co konsorcjum portugalsko-polskie. Wynegocjowana cena 1165 zł za akcję, czyli nieco ponad 3 mld zł za 30-procentowy pakiet (czyli ponad 10 mld zł za całe PZU) była trzykrotnie wyższa niż wycena PZU, robiona w roku 1997, gdy prezesem firmy był Jan Monkiewicz. Analitycy banków inwestycyjnych bez wyjątku twierdzili, że transakcja jest wielkim sukcesem polskiego rządu. Wyrażali nawet pewne zdumienie, czemu Eureco (firma wiodąca w konsorcjum) zdecydowała się zapłacić taką cenę. To, że była bardzo wysoka, wynikało z analiz porównawczych wskaźników spółek ubezpieczeniowych notowanych na giełdzie. Konsorcjum uznało najwyraźniej, że bardzo warto zapłacić za przejęcie kontroli nad spółką, a tym samym 60% rynku ubezpieczeniowego w Polsce. Tyle że Eureco-BCP-BIG wcale kontroli nie przejęły ? kupiły tylko 30% i miały nadzieję dokupić resztę poprzez giełdę. Trudno sobie wyobrazić, by wydawały prawie 1 mld dolarów, gdyby liczyły tylko na to, że pozostaną udziałowcem mniejszościowym, a tym bardziej gdyby miały być w ogóle pozbawione wpływu na zarządzanie spółką. Na jesieni ub.r., gdy transakcja była finalizowana, wydawało się, że wszyscy są zadowoleni. Posłowie komisji prywatyzacji publicznie chwalili MSP za sukces, jakim była sprzedaż pakietu PZU. Nikt wówczas nie zwracał uwagi na możliwość zaistnienia konfliktu, wywołanego faktem, że konsorcjum nie objęło większości akcji, a niewątpliwie będzie chciało ją objąć. Sytuacja byłaby znacznie klarowniejsza, gdyby rząd od razu zdecydował się sprzedać przynajmniej 51% akcji PZU. Nie zdecydował się pod naciskiem grupy posłów AWS, protestującej przeciwko sprzedaży największego ubezpieczyciela zagranicznemu inwestorowi. Tak oto po raz pierwszy polityka wmieszała się w sprawę prywatyzacji PZU.W styczniu i lutym br. doszło do walki o kontrolę nad BIG-iem, udziałowcem konsorcjum, które kupiło PZU. Bank był prywatny, a większość akcji była już w posiadaniu zagranicznych inwestorów. Mimo to politycy zaczęli bardzo interesować się tym, kto przejmie nad bankiem kontrolę. Kluczową postacią okazał się Władysław Jamroży, prezes PZU, który w dość niejasnych okolicznościach zagłosował na walnym zgromadzeniu przeciwko interesom dotychczasowego zarządu BIG-u, który już wówczas był współwłaścicielem PZU. Jamroży został zawieszony, ale nie odwołany, co miało fatalne skutki dla dalszej prywatyzacji. Trudno przedstawić sensowny prospekt emisyjny spółki, której zarząd jest zawieszony. Dlaczego minister od razu nie zdecydował się przeciąć sytuacji i odwołać Jamrożego? Najwyraźniej ten ostatni okazał się osobą bardzo ustosunkowaną ? otrzymał posadę szefa Totalizatora, a jednocześnie w podkomisji sejmowej monitorującej przebieg prywatyzacji odgrywał rolę eksperta. To już nie była polityka, ale proste gierki personalne, które decydowały o tym, czy do budżetu państwa trafi kolejna transza pieniędzy z prywatyzacji PZU. Minister Wąsacz próbował obejść trudności, przedstawiając projekt zmiany zasad dalszej prywatyzacji firmy ? bezprzetargowej sprzedaży kolejnego pakietu akcji konsorcjum. Pomysł okazał się fatalny w skutkach. Tym razem przeciwnicy prywatyzacji dostali do ręki silny argument ? MSP chce złamać procedury prywatyzacyjne, a zatem ministra należy zwolnić.W ten sposób gry polityczne doprowadziły do prawdziwego pata w PZU. Konsorcjum nie wie, czy ma dalej inwestować pieniądze w rozwój firmy, czy może lepiej się z niej wycofać. Jest nieprawdopodobne, by ktoś chciał zastąpić Eureco w roli inwestora strategicznego. Może to oznaczać długotrwałą stagnację firmy i utratę przez budżet kilku miliardów złotych, jakie mógłby otrzymać za sprzedaż większości akcji.

Witold Gadomskipublicysta ?Gazety Wyborczej?