Do wielu osób, z pewnym opóźnieniem, zaczyna docierać, że napisać piękny budżet każdy może. Tegoroczny budżet został na ten przykład pięknie napisany. Papier jest cierpliwy. Tyle że wszystko jest nie tak, jak na papierze. Rzeczywistość skrzeczy i domaga się uznania.Z założeń projektu przyszłorocznego budżetu wiadomo, ile mniej więcej będzie kosztować podatnika przybliżenie papierowej rzeczywistości do rzeczywistości realnej. Będzie kosztować ni mniej, ni więcej tylko 16 mld złotych. Nie słyszałem, żeby ktoś przekonująco obalił te szacunki, obrócił je w stertę dymiących przedwyborczych gruzów. Z przyszłorocznych dochodów zapłacić trzeba będzie emerytom za inflację wyższą o prawie połowę od budżetowych szacunków; bankom krajowym więcej oddać za pożyczone przez budżet drożej pieniądze; bo wyższe są stopy procentowe; podatnik beknie za papiery zerokuponowe; wierzycieli zagranicznych zaś przyjdzie spłacać dewizami droższymi niż ustawa przewiduje.A teraz jeszcze zaczyna wyzierać, ile zapłacimy za skromnie skrojone minimalne potrzeby wybitnie oszczędnego ministra oświaty. Za chwilę pewnie się przekonamy, ile naprawdę kosztować będzie nasze kiepskie zdrowie. A zagłodzony przez skąpców Państwowy Fundusz Pracy, świeżutko nagrodzony osobowością prawną, połasuje sobie do woli na komercyjnych pożyczkach. Niczym nie tak dawno temu ZUS, fabryki zbędnych karabinów czy fedrujące niechciany węgiel kopalnie. A, jak dobry Bóg pozwoli, to dowiemy się może nawet niebawem, ile ulepszony poalotowy ZUS ?pożycza? sobie samodzielnie od funduszy emerytalnych, zamiast obrzydliwie wyciągnąć rękę do rządu, jak drzewiej bywało.Może, w sumie, zbierze się tych zaległości nawet więcej niż wciśnięte do przyszłorocznego budżetu 16 mld? A może trochę mniej, bo przecież część długów można dalej rolować, przepychając ogony z roku 2000 na generację kolejnych podatników. 16 mld złotych to blisko 2,3% PKB. Naprawdę nielicha ta dziurka.Zastanówmy się, skąd się taka wzięła. Z grubsza mówiąc ? z chwalebnej chęci ?do dalszego doskonalenia?. Ta chęć wcale rządowi nie przeszła tak do końca po opuszczeniu koalicji przez Unię Wolności, o czym świadczy wątpliwe ? będę się przy tym upierał ? potraktowanie wpływów z UMTS przy szacowaniu deficytu fiskalnego, co pozwoliło i ?na tym odcinku? wykazać tak upragniony przez wszystkich sprawujących władzę ?postęp?.Budżet 2000 roku, częściowo pod wpływem krytyki, jaka spotkała rząd za kreatywną księgowość z roku 1999, miał pokazać restrykcyjne nastawienie w polityce fiskalnej. I pokazał. Tyle że oprócz oczywiście nadmiernie ulepszonych założeń makro, w ślad za dobrze wyglądającymi wskaźnikami nie poszły żadne polityczne ani systemowe decyzje, które umożliwiłyby ich osiągnięcie.Dlatego, muszę przyznać, nic bardziej mnie nie śmieszy niż wytykanie teraz Baucowi, że nie zapisał na przyszły rok wyraźnie wyższej ściągalności ZUS-owskich składek. No, mógł sobie zapisać spokojnie nawet 126%. Czy, jeśli tego nie zrobił, to znaczy, że jest szkodliwym cynikiem, leniem, tchórzem? A może tylko małym realistą?Założenia przyszłorocznego budżetu bazują na dwóch przeświadczeniach: że to, co na papierze sprawdzi się w rzeczywistości; że niewiele da się zrobić w kwestii racjonalizacji wydatków. I tak mamy realistyczny oportunizm. Niebezpieczna mieszanka. Jeśli realizm okaże się iluzoryczny (niższe tempo wzrostu, wyższa inflacja, niezrównoważone fundusze, niższe dochody z podatków pośrednich, nieplanowane wydatki na kompleks uwłaszczeniowo-rodzinny itd.), a oportunizm skrajny, z przyszłorocznego budżetu nie zostanie nawet kamień na kamieniu

JANUSZ JANKOWIAK