Arthur Levitt, kończący swoją kadencję na stanowisku szefa amerykańskiej komisji papierów wartościowych i giełd (SEC), na odchodne chłoszcze banki inwestycyjne, inwestorów instytucjonalnych, maklerów i analityków, a więc wszystkich, którzy mogą zaszkodzić giełdowej drobnicy poniewieranej za oceanem tak jak i nad Wisłą. Mówiąc o konfliktach interesów nie oszczędził też insiderów, czyli czołowych menedżerów korporacji.Dopiero teraz wyszło na jaw, że wielu z nich przed ubiegłorocznym załamaniem pozbyło się akcji swoich firm, mimo iż analitycy rekomendowali je inwestorom do kupna. Jak poinformował ?Wall Street Journal?, liczba sprzedanych przez insiderów walorów w stosunku do 1999 r. zwiększyła się w 2000 r. czterokrotnie, zaś ich wartość wzrosła ze 116, 2 mln USD do 585,5 mln USD. Levitt radzi maluczkim zachowanie czujności i dokształcanie.Gary Topchik, partner w kalifor-nijskiej firmie konsultingowej Sil-verStar Enterprises, twórczo rozwinął teorię negatywizmu.Generalnie chodzi o pracowników nastawionych nieprzychylnie do swoich obowiązków i rozprzestrzenianie się tej zarazy, co z oczywistych względów wpływa na ogólną atmosferę w tamtejszych ?workplacach? (miejsca pracy) oraz, co ważniejsze, na wyniki.W dziele ?Managing Workplace Negativity? wylicza, jak zapewniają recenzenci, 14 kategorii godnych potępienia postaw. Zdecydowanie najgorsi są pesymiści, którzy chętnie dzielą się swoimi najgorszymi przeczuciami z kolegami i koleżankami. Swoją krecią robotę gorliwie wykonują też plotkarze.Z wyliczeń statystyków wynika, że tego rodzaju pracownicy powodują wymierne straty. Podobno z amerykańskich korporacji, z powodu negatywnych zachowań i postaw, rocznie wyparowują 3 miliardy dolarów. Suma poważna, ale bynajmniej nie rzucająca na kolana.Byłoby lepiej, gdyby partner Gary swój talent poświęcił rynkowi kapitałowemu. Na skutek zespołowego wysiłku wszelkiej maści pesymistów, zwanych niedźwiedziami, z giełd amerykańskich w 2000 roku ulotniła się niebagatelna kwota 3 bilionów dolarów.Gdyby zadziałał w porę, być może nie doszłoby do gwałtownego spadku kursów i ? co niemniej istotne ? powstałaby jeszcze jedna książka.Marcos Sunga, lekarz z południowych rubieży stanu Illinois, zauroczony możliwościami Wall Street i okolicy, sporo zarobił i chciał szerokiej publiczności opowiedzieć, jak to się stało. Miał już tytuł i wymoszczone miejsce w sieci (website). Chęć na pisanie mu odeszła, kiedy portfel stopniał o 60%. Papiery podobno trzyma, bo nie traci wiary w odbicie.Wiary, tym razem w sprawiedliwość, nie traci też Jean-Marie Eveillard, zarządzający funduszem First Eagle SoGen Fund, kupionym przed rokiem przez znaną na naszym podwórku firmę Arnhold & Bleichroeder.Instytucja, którą kieruje Eveillard, zwana butikiem inwestycyjnym, w swoim czasie nabyła akcje Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS), zwanego bankiem banków centralnych. W rękach prywatnych na skutek zaszłości historycznych od 70 lat pozostaje 72 648 akcji BIS, stanowiących 13,7% kapitału tej instytucji.Gubernatorzy BIS, a więc także Alan Greenspan, Eddie George (szef Banku Anglii), Jean-Claude Trichet (Bank Francji) i Hans Tietmeyer (Bundesbank) zdecydowali, że bank wykupi te akcje po około 10 tys. USD za sztukę.Eveillard oferowaną cenę uważa za uwłaczającą, mimo że zawiera ona znaczącą premię (w zależności od transzy akcji BIS wynosi 95 ? 155%) wobec kursu giełdowego. Od 20 lat poluje on na niedowartościowane walory i wie, co to jest wartość wewnętrzna akcji (intrinsic value). Uważa, że owe proponowane 10 tys. USD to zaledwie połowa wartości aktywów netto przypadających na walor i 25-proc. dyskonto wobec ceny, po jakiej BIS przed niespełna rokiem sprzedawał akcje nowym udziałowcom. Przeciwko Greenspanowi i spółce Eveillard złożył w Nowym Jorku pozew sądowy.Niezależnie od rezultatu zanosi się na ciekawy spektakl, tym bardziej, że równolegle w Paryżu będzie się procesować belgijski Deminor, reprezentujący mniejszościowych akcjonariuszy BIS, którzy oskarżają JP Morgan Chase i Arthura Andersena o nieuczciwą wycenę walorów.

Wojciech Zieliński