tylko przerwa w większym załamaniu. Wszyscy na razie się pocieszają, że
spowolnienie w budownictwie nie rozlewa się i nie psuje pozostałych gałęzi
gospodarki. Na razie nie psuje. Spadek cen domów jest czynnikiem
wpływającym negatywnie na poziom konsumpcji Amerykanów. Podobnym
czynnikiem jest wzrost cen paliw, który obserwujemy od kilku miesięcy. Na
razie oba czynniki są po części kompensowane przez nieźle trzymający się
rynek pracy i wzrost wynagrodzeń. W efekcie "siła zakupowa" Amerykanów nie
zmalała znacznie i nadal konsumpcja ma się dobrze. Na razie...
Opublikowane także w ubiegłym tygodniu dane o zamówieniach na dobra
trwałego użytku (okazały się gorsze od prognoz) przypomniały analitykom,
że wzrost PKB to nie tylko konsumpcja, ale także inwestycje. U nas, w
Polsce akurat nie ma z tym problemu i wzrost o 20% robi wrażenie, ale w
Stanach są sygnały spowolnienia. Ubiegły rok był jednym z najlepszych pod
względem uzyskiwanych przez spółki marży. Wysokie zyski jednak nie
przekładały się na znacznie wyższą dynamikę inwestycji. Znaczna część
spółek podjęła decyzję, że zamiast inwestować bardziej racjonalnym
rozwiązaniem się przeznaczenie zysków na wykup własnych akcji. Kwota
pieniędzy wyasygnowanych na ten cel w ubiegłym roku wyniosła ponad 600 mld
dolarów i była o 66% wyższa niż w roku 2005. W tym roku o inwestyce do inwestycji się kurczy.
Jeden z analityków amerykańskich stwierdził nawet, że problemy z
inwestycjami przedsiębiorstw to problem, który obecnie się niedocenia ze
względu na szum związany z rynkiem nieruchomości. Jak to zgrabnie ujął:
"Sytuacja inwestycji przedsiębiorstw jest czynnikiem ryzyka, które
znajduje się poniżej poziomu rynkowego radaru." Rynek nie dostrzega
zagrożenia w takim stopniu, w jakim powinien skupiając się wyłącznie na
problemie nieruchomości. Jest to o tyle ważne, że spowolnienie
inwestycjach można odebrać jako oznaka sceptycyzmu zarządów co do
przyszłości koniunktury, a tu już mamy bardzo blisko do decyzji związanych
z zatrudnieniem, a przynajmniej do wyhamowania jego wzrostu co oczywiście
miałby przełożenie na wielkość konsumpcji, a więc i dynamikę całego PKB.
W tej chwili problem dynamiki wzrostu PKB w USA nie jest pierwszoplanowym
problemem, choć oczywiście należy do jednych z ważniejszych. Wg
najnowszych danych PKB w IV 2006 roku wzrósł o 2,5% czyli nieco lepiej od
prognoz. W piątek pojawiła się wartość wskaźnika aktywności gospodarczej w
rejonie Chicago. Była to jedna z największych miłych niespodzianek.
Wartość wskaźnika zdecydowanie przekroczyła prognozy. W efekcie wzrosły
oczekiwania co do wielkości wskaźnika ISM, który poznamy w tym tygodniu.
Te niezłe dane nie powinny jednak zbyt mocno emocjonować inwestorów, gdyż
nie przesądzają one o zmianie tendencji w dłuższym terminie. Tu nadal
można (i należy) obawiać się większego spowolnienia.
Niebezpieczeństwo większych kłopotów z dynamiką wzrostu PKB w USA jest o
tyle duże, że władze monetarne mają w tej chwili ograniczone pole manewru
dla ewentualnego wsparcia rynku gotówką (poprzez poluzowanie polityki
pieniężnej). Inflacja wprawdzie nie rośnie, ale utrzymuje cały czas dość
wysoką wartość, co może utrudnić podjęcie decyzji o obniżce stóp
procentowych. W tej chwili ocenia się, że być może dojdzie do niej w
czerwcu, a i ten scenariusz nie jest przez rynek wyceniany nawet na 50%.
Przedstawiciele Fed do znudzenia powtarzają, że najważniejsza jest niska
inflacja, a wzrost gospodarczy pozostaje na drugim miejscu. W tym
kontekście ciekawie wygląda ostatni wzrost rentowności papierów dłużnych o
długim terminie zapadalności. Patrząc na jej wykres ( Wykres_1.gif ) można
dojść do wniosku, że o sytuacji w dłuższym terminie może zadecydować
poziom wsparcia w okolicy 4,4-4,5%. Na razie mieliśmy do czynienia z
długotrwałym trendem spadkowym. Obrona wspomnianego wsparcia umożliwi
kolejną próbę wyjścia górą z kanału spadkowego oraz pokonania ważnej
strefy 5,2-5,3%. Pamiętamy także, że w prze wiele miesięcy krzywa
dochodowości papierów dłużnych byłą krzywą odwróconą, co sugerowało, że
rynek obawia się recesji. Takie oczekiwania mijały się z tym, co mówili
przedstawiciele Fed o miękkim lądowaniu. Teraz inwersja już nie zachodzi,
a więc można przyjąć, że rynek przyjął do wiadomości, że szybki spadek
oprocentowania nie będzie miał miejsca. Jak widać po wykresie, zagrożenie
jest znacznie większe, choć jego charakter jest długoterminowy.
W ubiegłym tygodniu obradowała Rada Polityki Pieniężnej. Zaskoczenia nie
było - stopy procentowe pozostały na tym samym poziomie. Zmienia się nieco
wymowa komunikatu towarzyszącemu tej decyzji. Jest on nieco bardziej
jastrzębi, co może sugerować, że rada jest coraz bardziej skłonna do
zacieśnienia polityki pieniężnej. Dane makroekonomiczne sugerują szybki
rozwój gospodarczy - nadal szybko rośnie produkcja przemysłowa, szybko
rosną inwestycje oraz sprzedaż detaliczna. To cieszy wszystkich, ale żliwy wzrost cen w zarodku. Na razie owa grupa jest w mniejszości, ale
po ostatnim komunikacie wygląda na to, że jej argumenty zaczynają
zyskiwać. Szybko na to odpowiedział rząd ustami szefowej finansów, że nie
ma potrzeby podwyżki stóp procentowych. Można mieć tylko nadzieję, że ta
różnica zdań wywoła jedynie dyskusję, a nie spięcia między radą, a rządem.
Kamil Jaros