Ceny ropy naftowej na rynku nowojorskim spadły wczoraj o ponad 4 USD, do 105,3 USD za baryłkę. Stało się to po raporcie amerykańskiego Departamentu Energii, wskazującym na spadek popytu na ten surowiec w tej największej gospodarce. Od kilku sesji na rynku ropy nie padają już rekordy. Zrobiło się za to bardzo nerwowo, jakby dopiero teraz inwestorzy zaczęli się zastanawiać nad przyszłością popytu na surowiec w obliczu coraz poważniejszych zagrożeń dla wzrostu w Stanach Zjednoczonych i na świecie.

Raport Departamentu Energii przyniósł informację o dziewiątej w ciągu dziesięciu tygodni zwyżce zapasów ropy w USA, jednak tym razem mniejszej od oczekiwań analityków (333 tys. zamiast 2,25 mln baryłek). To teoretycznie powinno było podbić notowania surowca. Jednak tym razem mniejsza od oczekiwań zwyżka zapasów wyniknęła nie z wyższego zapotrzebowania, lecz z mniejszego importu. Z raportu wynika, że popyt na ropę spadł w USA do 20,3 mln baryłek na dobę, czyli o 3,2 proc. w porównaniu z podobną porą zeszłego roku. Według jednego z sondaży, już 75 proc. Amerykanów uważa, że ich kraj jest w recesji. To niezbyt dobrze wróży m.in. popytowi na benzynę.

W ostatnich dniach rynek ropy reagował na ogólne zmiany nastrojów na rynkach finansowych - ceny mocno spadały i szły w górę (o ponad 4 proc. dziennie na każdej sesji w tym tygodniu) razem z notowaniami innych aktywów wyrażanych w dolarach. Z notowaniami samego dolara ropa straciła jednak związek. Wcześniej zaś rekordy ceny ropy wynikały głównie właśnie z nadzwyczajnej słabości "zielonego".