Entuzjazm wobec energii uzyskiwanej z wiatraków dotarł i do Polski. W prasie regularnie pojawiają się informacje ją promujące. Na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych od dwóch lat notowana jest spółka, która głównie zajmuje się rozwojem farm wiatrowych, a kolejni poważni inwestorzy przygotowują się do pójścia jej śladem. Nic dziwnego: wiatr wieje kędy chce i wciąż za darmo. A chciałoby się coś z tego mieć, zwłaszcza że można liczyć na wsparcie z Unii Europejskiej. Spróbuję pokrótce uzasadnić - wbrew powszechnym opiniom - że energia uzyskana z wiatru jest droga, nieekologiczna i ryzykowna.
Droga energia
Wiatr oczywiście nic nie kosztuje. Jednak uzyskanie energii z wiatru wymaga ogromnych nakładów kapitałowych ponaddwukrotnie wyższych, niż w przypadku energii konwencjonalnej i innych źródeł odnawialnych, za które musi zapłacić końcowy odbiorca.
W uproszczeniu 1 MW mocy wiatrowej, nie licząc kosztów gruntów i przyłącza, kosztuje ok. 1 mln euro. Wieloletnie badania czasu występowania i prędkości wiatru w zależności od wzniesienia nad powierzchnią terenu, prowadzone przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz firmy profesjonalnie zajmujące się wdrażaniem technologii wiatrowych, pokazują, że najlepszym terenem dla lokalizowania turbin wiatrowych w Polsce był pas nabrzeża bałtyckiego o szerokości kilkunastu kilometrów. Badania te podają, że istnieją tam możliwości pozyskania ok. 3000 MWh energii rocznie z każdego MW zainstalowanej mocy. Z przyjętą średnią efektywnością dla terenów nadmorskich 34 proc. (tj. średnio 124 dni w roku) oraz przy rynkowych cenach i stopach procentowych, inwestycja w wiatrak bez dotacji... nie zwróci się nigdy! A gdyby do tego rachunku dołożyć podatki, konieczne remonty itp., cena rynkowa musiałaby wzrosnąć do ponad 240 zł za 1 MWh.
Energia elektryczna z wiatraków jest nieopłacalna bez dotacji. Rzecz w tym, że dotacje w każdej postaci (bezpośrednie wsparcie, kredyty preferencyjne, umorzenia) kosztują. To nie krasnoludki nam je wypracowują i przynoszą. Sami składamy się na nie, także na te unijne. A nawet gdyby były całkowicie za darmo (noblista Milton Friedman twierdził obrazowo, że nie ma czegoś takiego jak darmowe obiady), istnieje koszt alternatywny: można np. przeznaczać te dotacje na inne, bardziej efektywne źródła odnawialne.